Sosnowiec i Dąbrowa, czyli ofiary triażu "po polsku"

Udostępnij:
W ostatnich kilku dniach dwie ofiary: śmiertelna Sosnowcu i omdlała w Dąbrowie Górniczej. To efekt złego stosowania zasad medycyny pola walki w polskich szpitalach, tak zwanego triażu. Czy naprawdę musimy stosować te zasady w rutynowej, codziennej praktyce?
Triaż polega na tym, że personel pomocniczy dokonuje selekcji poszkodowanym na wymagających pomocy niezwłocznej i takich, którzy muszą poczekać, dopóki lekarze (czasem dodatkowo sprowadzeni) po załatwieniu przypadków cięższych, będą w stanie się zająć lżejszymi.

Zasady triażu mają tę wadę, że z góry zakładają, że wstępnej selekcji dokonuje personel pomocniczy. To rzeczywiście dobre na czas wojny czy w wypadku katastrof. Wtedy nie ma innego wyjścia. Ale w czasie pokoju, gdy nic specjalnego się nie dzieje? Wiadomo przecież, że personel pomocniczy ma mniejsze niż lekarz kwalifikacje do oceny stanu chorego. Dlaczego w ostatnich dniach bez żadnych katastrofalnych zagrożeń, w codziennej praktyce doszło do takich przypadków jak:
- w Sosnowcu (pisaliśmy o tym w tekście: Pacjent zmarł w sosnowieckim szpitalu, w kolejce na SOR),
- w Dąbrowie Górniczej (pisaliśmy o tym w tekście: Skandal na SOR w Dąbrowie Górniczej).

Zapytaliśmy ekspertów.

Krzysztof Czerkas, członek Rady Naczelnej Polskiej Federacji Szpitali, partner i ekspert Formedis Medical Management & Consulting w Poznaniu oraz wykładowca i ekspert Wyższej Szkoły Bankowej w Gdańsku:
- Szpitalne oddziały ratunkowe zostały utworzone w Polsce w 1999 roku, czyli 20 lat temu. Wraz z nimi w kraju zaczęto stosować System Segregacji Medycznej, używany wcześniej tylko do wypadków masowych. Ludzie z branży nie mówią jednak o segregacji medycznej. Posługują się nazwą triaż, od francuskiego słowa "triage" oznaczającego sortowanie lub segregowanie.

Teoretycznie system ma porządkować pracę szpitalnego oddziału ratunkowego. W praktyce, niestety, na większości polskich SOR-ów działa on fatalnie i to przede wszystkim z powodu braku audytu Ministerstwa Zdrowia, albowiem nikt nie kontroluje wydolności triażu. Wiadomo, że ma być, ale jaki ma być – tego już nie wie nikt, głównie z powodu braku jednolitych kryteriów kwalifikujących chorych do poszczególnych grup w zależności od obrażeń oraz rokowań. Panuje w tym zakresie przerażająca dowolność, a często przypadkowość.

Kolejnym problemem jest chroniczny brak odpowiednio dobranego i właściwie przeszkolonego personelu. W systemach wdrożonych w świecie i nieustannie badanych pod względem możliwości wprowadzenia ulepszeń, takich jak np. MTS (Manchester Triage System), nie ma możliwości, żeby na dyżurze pracował jeden triażysta, czyli osoba przyporządkowująca oczekujących do poszczególnych grup. A w Polsce przeważnie jest jeden i do tego nie jest to lekarz, lecz przedstawiciel średniego personelu medycznego (pielęgniarka lub ratownik), często bez odpowiedniego wyszkolenia i wieloletniego doświadczenia zawodowego, co stanowi kolejną polską specyfikę.

Śmierć 39-latka na oddziale ratunkowym Szpitala Miejskiego w Sosnowcu pokazuje dobitnie, jak niedoskonały – by wprost nie powiedzieć kiepski – jest stan Systemu Segregacji Medycznej w Polsce. Czas najwyższy, by stan ten radykalnie zmienić.

Ewa Książek-Bator, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali:
- Co do samej zasady triażu nie mam zastrzeżeń. Z resztą nie jest to jedyny pomysł medycyny pola walki, który sprawdza się dobrze w zastosowaniach cywilnych. Ale podkreśla, że w warunkach codziennych potrzebny nam jest „triaż plus”, czyli stałe udoskonalenie tej metody. Osoba wstępnie oceniająca stan pacjenta powinna zlecić lub przeprowadzić wstępne badania, EKG czy zdjęcie RTG, zanim chory trafi do gabinetu lekarskiego. To nie tylko polepszy organizację pracy, ale pomoże zredukować ryzyko pomyłki we wstępnej ocenie stanu chorego.

Dodam do tego konieczność stałego monitorowania przestrzeni, w której pacjenci oczekują na wizytę w gabinecie, bo to również szwankuje. A pomogłoby szybko skorygować błędy popełnione przy wstępnej ocenie.

Chciałabym również upomnieć się o lepsze finansowanie SOR-ów. To nie jest przypadek, że są tak oblegane. Po prostu szwankuje system pomocy wieczorowej i świątecznej, a na dodatek z natury rzeczy to właśnie w szpitalach są lepsze możliwości diagnostyczne. Pacjenci o tym wiedzą i dlatego w razie problemów preferują SOR-y. Warto wyciągnąć z tego wnioski i wzmocnić te oddziały lepszą wyceną. Pozwoli ona na zwiększenie liczby personelu, co przełoży na wzrost jakości i podniesienie poziomu bezpieczeństwa.

Przeczytaj także: "Fiałek: Błędy nie muszą wynikać ze złej woli i braku empatii personelu medycznego".

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i LinkedInie: www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.