Zdzisław Szramik: Ile osób musi umrzeć, żeby zmienić ochronę zdrowia?

Udostępnij:
- 13 lat temu zadałem ówczesnemu premierowi pytanie, co się musi stać, żeby w ochronie zdrowia nastąpiły rzeczywiste, korzystne zmiany? Czy musi ktoś umrzeć? A jeżeli tak, to ile osób? Jedna, pięć czy dziesięć? – pisze Zdzisław Szramik, wiceprzewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. I dodaje: - To pytanie jest ciągle aktualne.
Komentarz Zdzisława Szramika:
- Po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku polska gospodarka przestała być socjalistyczną, ręcznie sterowaną, w oparciu o chore wizje, a nie rzetelne analizy ekonomiczne, strukturą. Stopniowo wprowadzano mechanizmy gospodarki rynkowej, która z grubsza sprowadzała się do tego, że produkujemy to, co jest potrzebne, tzn. że ktoś zechce za to zapłacić, oraz sprzedajemy to w cenach, które gotowi są zapłacić potencjalni klienci. Te proste zasady mają zapewnić z jednej strony potrzebny towar na rynku, z drugiej zaś – adekwatne wynagrodzenie dla dostawcy towaru czy usługi, tzn. jego funkcjonowanie.

Te proste skądinąd zasady spowodowały, że przełamano niemożność zaspokojenia potrzeb obywateli w wielu dziedzinach. W sklepach pojawił się nieosiągalny dotąd papier toaletowy, półki w sklepach mięsnych zaczęły uginać się pod ciężarem wędlin, a stacje paliw oferowały benzynę w konkurencyjnych cenach. Zniknął również wieloletni problem braku sznurka do snopowiązałek czy kombajnów. Po prostu gospodarka zaczęła produkować to, co potrzebne, a nie to, co zaplanowała jakaś chora głowa z Komitetu Centralnego PZPR w planie pięcioletnim.

Ci, którzy wytwarzali potrzebne produkty bądź usługi, byli wynagradzani w adekwatny sposób (taki, jaki sami uznali za wystarczający) i dzięki temu mogli przetrwać i rozwijać się. Jeżeli ktoś nie miał zbytu na produkowane dobra, musiał się dopasować i zmienić albo upadał.

Oczywiście takie zmiany nie dokonały się od razu i musiały trwać wiele lat. Początki gospodarki rynkowej utrudniał też proces masowego uwłaszczania się postpezetpeerowskiej nomenklatury, a także agentów peerelowskich służb specjalnych, którzy w znacznej części rozkradli majątek narodowy. Ale nawet te przeszkody nie zatrzymały zdrowych, rynkowych procesów, które tak odmieniły nasz kraj i życie jego obywateli. Jedynym obszarem, który oparł się tym procesom, jest ochrona zdrowia.

Złe funkcjonowanie ochrony zdrowia jako systemu było na tyle dokuczliwe, że już na początku istnienia wolnej Polski pojawiły się liczne głosy, domagające się gruntownych zmian i pożegnania wszechobecnego dziadostwa. Po koniec lat 90-tych podjęto pierwszą, jaki się później okazało, nieszczerą próbę zreformowania systemu. Wszystkie późniejsze "reformy reform" były jeszcze mniej udane i coraz bardziej oddalały system od zasad rynkowych. Taki układ powodował chorą sytuację ochrony zdrowia – rynkowe, rzeczywiste wydatki, koszty oraz sztywno regulowane centralnie przychody i administracyjnie nakładane limity i ograniczenia. Ta siłą rzeczy znacznie uproszczona analiza pokazuje, że system ochrony zdrowia w Polsce nie działa dobrze, bo nie może działać.

Od wielu lat związki zawodowe i samorządy działające w ochronie zdrowia próbują przekonać aktualne rządy do wprowadzenia zmian w ochronie zdrowia. Zawsze koronnym argumentem przeciw był brak środków. Obecny rząd uszczelnił system podatkowy oraz wprowadził zmiany przepisów ułatwiających prowadzenie działalności gospodarczej. Dało to dobry efekt w postaci zwiększenia wpływów do budżetu oraz zmniejszyło straty, powodowane przez "mafie vatowskie". Ale nawet tak dobra, jak nigdy dotąd, sytuacja finansowa państwa nie skłoniła rządu do zmiany nieprzychylnej dla ochrony zdrowia polityki. W realizacji porozumienia z 8 lutego 2018 wprowadzono podstępnie zasadę liczenia odsetka PKB na zdrowie nie z roku bieżącego, ale sprzed dwóch lat. Tylko w tym roku daje to ok. 10 miliardów zł mniej.

1 czerwca odbyła się w Warszawie kolejna demonstracja lekarzy. Po raz kolejny kilka tysięcy lekarzy wyszło na ulice. Tym razem sprawa niskich zarobków zeszła na dalszy plan, a na pierwszym miejscu wyeksponowano zbyt niskie nakłady na system ochrony zdrowia jako praprzyczynę wszelkiego zła. Nie tylko odsetek PKB, przeznaczany przez władze na ochronę zdrowia, ale także wielkość kwoty per capita należą do najniższych w Europie. To powoduje, że nasze żądania i oczekiwania są obiektywnie słuszne. Tempo wzrostu nakładów, założone w ustawie, jest zbyt wolne i powoduje dalsze zadłużanie się podmiotów leczniczych. Wzrost nakładów zaplanowany na 2 najbliższe lata nie pokryje nawet obecnego zadłużenia. To powoduje, że nawet przez kilka lat nie odczujemy dosłownie żadnej poprawy. Jak się okazuje, zdrowie jest mniej ważne niż wyprawka do szkoły.

13 lat temu, na spotkaniu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, w czasie trwającego w siedmiu szpitalach Podkarpacia strajku lekarzy, zadałem ówczesnemu premierowi pytanie: co się musi stać, żeby w ochronie zdrowia nastąpiły rzeczywiste, korzystne zmiany? Czy musi ktoś umrzeć? A jeżeli tak, to ile osób? Jedna, pięć czy dziesięć? Pacjenci w kolejkach umierają cicho. Nikt ich nie liczy, ale to pytanie jest ciągle aktualne.

Przeczytaj także: "Arogancja władzy"

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.