Czy pakiet onkologiczny to mission impossible dla lekarzy rodzinnych?

Udostępnij:
Nie wyobrażam sobie, żeby nagle chorzy onkologiczni po przebytym leczeniu mieli nagle trafić do lekarzy pierwszego kontaktu bez gwarancji, że uzyskają wiedzę na najwyższym poziomie. Podstawowych nowotworów jest około 200. I jeśli się nie ma odpowiedniej wiedzy mogą być trudne do wczesnego rozpoznania - mówi dla Termedii dr n.med. Janusz Meder z Centrum Onkologii w Warszawie, prezes Polskiej Unii Onkologii. Czy lekarze rodzinni poradzą sobie merytorycznie i kadrowo?
Panie Doktorze, pakiet kolejkowy podpisany właśnie został przez prezydenta, czy przewiduje Pan problemy, czy wręcz przeciwnie same korzyści dla chorych?

Zarówno my onkolodzy jak i sami pacjenci oczekiwaliśmy już od bardzo wielu lat na ustawowe rozwiązania zmierzające do zniesienia limitów w onkologii oraz do równego i szybkiego dostępu do diagnostyki i leczenia każdego chorego , u którego wystąpi podejrzenie i rozpoznanie nowotworu. Zawsze staliśmy na stanowisku, że każdy chory z rozpoznaniem nowotworu powinien być traktowany pod hasłem „ na ratunek”. Mamy wreszcie reakcję Rządu na nasze postulaty w postaci ustawy o pakiecie kolejkowo-onkologicznym, której realizacja z całą pewnością napotka na bardzo poważne problemy, trudne do szybkiego rozwiązania. Obawy nasze są o tyle uzasadnione, że wiele postulatów i krytycznych uwag przekazywanych w ostatnich miesiącach decydentom przez ekspertów PUO i prominentnych przedstawicieli całego środowiska onkologów nie zostało w ogóle uwzględnionych. Wiele ważnych poprawek, które były zgłoszone przez środowiska medyczne i pacjenckie na kolejnych posiedzeniach Komisji Zdrowia Sejmu i Senatu zostało także odrzuconych. Także uwagi przesłane z Kancelarii Prezydenta nie zostały uwzględnione. Na lekarza rodzinnego powinno optymalnie przypadać 1,5 tys. pacjentów ( nie więcej niż 2 750), a bywa, że w niektórych regionach kraju liczba ta dochodzi do 5 - 6 tys. Tutaj widzę problem, bo ta ilość przełoży się na badania diagnostyczne. Lekarze też będą bali się konsekwencji swoich decyzji odnośnie zlecania badań.

Nie zapowiada się ciekawie.

W strategii Ministra Zdrowia powinno być pilne wzmocnienie organizacyjne i finansowe instytucji lekarza rodzinnego. Lekarz rodzinny jest moim zdaniem głównym partnerem onkologów w dążeniu do propagowania postaw prozdrowotnych, zachęcania i egzekwowania badań okresowych i profilaktycznych służącym wczesnemu wykrywaniu chorób nowotworowych. W dobie telemedycyny i nowoczesnej informatyki lekarze rodzinni powinni mieć możliwość zrealizowania poszerzonej diagnostyki i szybkich konsultacji ze specjalistami najbliższym szpitalu i kontaktując się z oddziałami satelitarnymi sieci onkologicznej oraz śledzić losy chorych po przebytym już leczeniu. Lekarz rodzinny ma być „bramkarzem”, który rozpoznając choroby onkologiczne jednocześnie może diagnozować całe spektrum chorób cywilizacyjnych. Czynniki ryzyka nowotworów oraz chorób cywilizacyjnych są przecież takie same - palenia papierosów, brak ruchu, otyłość, zła dieta, życie w przewlekłym stresie i w skażonym środowisku naturalnym itp.

Co jeszcze może być problemem?

Prowadzenie chorych już po leczeniu onkologicznym. Nie wyobrażam sobie, żeby 1 stycznia 2015 roku nagle centra onkologii stały się zamknięte dla wielu chorych onkologicznie. Przeniesienie chorych po leczeniu onkologicznym pod opiekę lekarza pierwszego kontaktu musi odbywać się stopniowo. Ludzie mogą stracić poczucie bezpieczeństwa jakim jest dla nich systematyczny, okresowy kontakt z onkologiem, szczególnie, że choroba może powrócić. I tutaj najważniejszą rzeczą jest zabezpieczenie szybkiej ścieżki diagnostyczno-terapeutycznej zarówno nowym chorym, jak i tym, którzy odbyli już leczenie, a doszło do nawrotu nowotworu. Należy wyraźnie podkreślić, że nadal niewykorzystany jest pełny potencjał diagnostyczno-leczniczy (w ok. 20-30%) w placówkach onkologicznych zarówno sieci onkologicznej jak i akademickiej ze względu na niezapłacone przez płatnika nadwykonania.

To wszystko zostanie złożone na barki lekarzy rodzinnych.

Zgadza się, dlatego w pierwszym okresie proces ten nie może odbywać się bez monitoringu, aby zmiany nie przyniosły szkody choremu człowiekowi. Zmiany muszą zachodzić stopniowo po upewnieniu się, że koordynacja współpracy onkologów z lekarzami pracującymi w POZ gwarantuje prawidłowość realizacji założeń ustawy w dobrze pojętym interesie chorego.

Za tym muszą pójść pieniądze.

Nie chcę nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby tych pieniędzy nie było. Chociaż oczywiście można zrobić więcej w ramach obecnego finansowania. Rocznie 4,5 mld zł przeznaczamy na onkologię (cały budżet NFZ to prawie 64 mld zł). Z tych 4,5 mld aż 4,14 mld idzie na łóżko szpitalne. A bardzo dużo chorych może być leczonych bez leżenia w szpitalu. Łóżko w szpitalu kosztuje 400 - 500 zł dziennie. A przecież może być hotel przy szpitalu dla tych, którzy mieszkają daleko. Taki hotel byłby 3-4 razy tańszy lub chory dostałby zwrot za taksówkę, tramwaj czy za pociąg przyjeżdżając z domu na zabieg do szpitala. Szpital jest potrzebny tym, którzy np. podczas leczenia przeciwnowotworowego mają nasilone objawy uboczne. I zdarza się, że dla takiego pacjenta nie ma łóżka, bo zajmuje je pacjent, który mógłby dojeżdżać na radioterapię lub chemioterapię w szpitalu dziennym. Inny pomysł, to zwiększenie liczby oddziałów terapii paliatywnej i hospicjów, i tutaj można by opiekować się ludźmi starymi, schorowanymi, z chorobami przewlekłymi. Takie łóżka też taniej kosztują niż łóżko szpitalne. Albo centralne zakupy sprzętu i leków, negocjacje z producentami pozwoliłyby wiele zaoszczędzić, albo rzetelna wycena procedur medycznych; od lat o tym się mówi, a nie próbuje tego zracjonalizować. Wreszcie może także solidarne obciążenie wszystkich płaceniem składki zdrowotnej, teraz do KRUS państwo dopłaca 15,9 mld zł rocznie. To są drogi szukania oszczędności. Minister o tym nie wspominał. Pytam także decydentów, którym ośrodkom onkologicznym zniesione zostaną limity. Nie może być tak, że zniesie się limity w każdej placówce, która się ogłasza, że leczy raka. Bo jeżeli pacjent nie zostanie kompleksowo obsłużony, jak w najlepszych ośrodkach odpowiedniego stopnia referencyjności, to nie ma to sensu. Czyli znosimy limity, ale tylko dla tych, którzy sprostają wymogom i spełnią określone kryteria ustalone przez ekspertów.

Poprawi się skuteczność leczenia?

W Polsce na leczenie onkologiczne wydajemy 41 euro rocznie na jednego chorego. W Unii Europejskiej jest to średnio 102 euro. Przy takich dysproporcjach wyraźna jest różnica w wynikach leczenia nowotworów, które są zależne od nakładów finansowych. Jeżeli nakłady na jednego chorego na rok wynoszą poniżej 2 tys. dolarów to w tej grupie (Polska, Węgry) można wyleczyć 40 proc. chorych, jeśli 2,5-3,5 tys. dolarów (Wielka Brytania, Hiszpania, Portugalia) - już 50 procent chorych, jeśli 4 – 4,5 tys. dolarów – 60 proc. chorych. I tak się dzieje w takich krajach jak Francja, Belgia, Holandia, Szwajcaria i Niemcy. W Polsce jeszcze problemem jest to, że w środowiskach decydenckich myśli się kadencyjnie. Tymczasem w onkologii, a tym samym w całym systemie ochrony zdrowia potrzebne jest planowanie długofalowe i konsekwentna jego realizacja niezależnie od kolejno zmieniających się ekip politycznych.

Dostępność leczenia w Polsce też nie jest najlepsza.

Dostępność dla wszystkich chorych na nowotwory do regionalnych centrów onkologii jest na poziomie 50 procent. Niezapłacone przez NFZ nadwykonania nie pozwalają na wykorzystanie ich pełnego potencjału.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.