Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

Należałoby ustalić górną granicę zarobków lekarzy

Udostępnij:
Poseł Prawa i Sprawiedliwości Bolesław Piecha w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” sugeruje, że wprowadzenie odgórnych ograniczeń płac w publicznych szpitalach pozwoliłoby na uporządkowanie i kontrolowanie wypłat oraz systemu.
Czy szpitalnictwo funkcjonowałoby lepiej, gdyby nie byłoby w nim konkurencji płacowej?
– Dziś ta konkurencja oznacza, że nagle z jednego oddziału szpitalnego kadra lekarska przechodzi do innej placówki, bo tam lepiej płacą. Jaki jest efekt? Wzrost kosztów, które muszą ponosić dyrektorzy szpitala, a więc i państwo. Dyktat lekarzy.

Raczej wolny rynek.
– Wolny rynek w najgorszej formule. Dobrze byłoby to ukrócić. Nigdy nie uważałem i nie uważam, że celem szpitali publicznych – i osób w nich zatrudnionych – jest zarabianie. Podstawa to leczenie.

Wolałby pan, aby obowiązywała sztywna siatka płac?
– Rozważyłbym to, ale dywagacje na ten temat potraktujmy jako głos w dyskusji. W rządzie nie trwają żadne prace w tej sprawie. Niemniej sądzę, że jest jakieś pole manewru, możliwości rozmowy i przekonania większości polityków Prawa i Sprawiedliwości do takiego podejścia. Rozmawiamy o tym.

Szpitale publiczne nie są niczyją praktyką prywatną. Należą do obywateli. To Polacy je wyposażyli ze swoich podatków. I – co stanowczo podkreślam – z ich pieniędzy otrzymuje wynagrodzenie personel medyczny. Pensje medyków fundują Kowalski i Nowak, którzy mają najniższą emeryturę. Co prawda dali mało, ale się dołożyli. Każdy płaci. Dlatego nikt nie może traktować szpitala jak prywatnego folwarku, osobistego warsztatu pracy, w którym można robić, co się komu podoba – ani dyrektorzy, ani lekarze. Nikt nie powinien stawiać warunków. Wiem, to niepopularne i trudne stwierdzenie, ale zdarza się, że lekarze oczekują niemożliwego – żądają zbyt wysokich płac. Wydaje się, że nie ma w tym przypadku górnej granicy. To mnie niepokoi. W ustawie o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych zapisano jedynie dolny próg. Zachowujemy się jak w systemie komercyjnym.

Pana zdaniem należałoby ustalić górną granicę zarobków lekarzy w szpitalach publicznych? To byłby skrajny przykład zarządzania centralnego, odgórnego.
– I co z tego? Cała obudowa systemu jest centralna i państwowa. Punktem wyjścia rozmów o szpitalnictwie, o zmianach w służbie zdrowia jest racjonalność.

Spytam wprost – czy należałoby wprowadzić odgórne ograniczenia?
– Chciałbym tego, choć jestem przekonany, że kiedy przeczytają to moi koledzy lekarze, to się na mnie obrażą.

Jak miałoby to wyglądać? Powinno się stworzyć jedną siatkę płac w całym publicznym szpitalnictwie?
– Co prawda można by ustawowo wprowadzić limit wynagrodzenia lekarzy w szpitalach, gdyby wszystkie placówki były znacjonalizowane, ale wydaje się, że to jednak za duża ingerencja w system, a nacjonalizacja raczej nie jest możliwa. Lepsze rozwiązanie, moim zdaniem, to ponadzakładowe układy pracy.

W szpitalach brakuje regulacji, z których wynikałoby, ile pieniędzy można przeznaczyć na pensje dla lekarzy – czegoś takiego jak ponadzakładowe układy pracy, popularne w PRL. Ich powrót byłby dobrym rozwiązaniem.

Podstawy tych układów określałaby komisja, w skład której wchodziliby marszałek oraz przedstawiciele zarządzających szpitalami i związków zawodowych. Na podstawie takich umów wyznaczano by limity wynagrodzenia w szpitalach wojewódzkich w danym województwie, a może nawet w całym kraju. Dzięki temu medycy nie zmienialiby tak często pracy. Nie byłoby niezdrowej konkurencji między podmiotami należącymi do jednego właściciela powodującej, że powstaje rynek pracownika, który generuje systematyczny wzrost kosztów wynagrodzeń. Nie byłoby krzyków, szantażowania dyrektorów przez lekarzy, gróźb, że się zwolnią i zatrudnią w podobnej placówce zlokalizowanej niedaleko, oferującej pensje o kilka złotych wyższe.

Nie wiem, dlaczego w szpitalach wojewódzkich są różne wypłaty dla lekarzy konkretnych specjalizacji. To dziwna sytuacja, kiedy w podmiotach podlegających jednemu marszałkowi nie ma ponadzakładowych umów, a dyrektorzy działają według zasady „róbta, co chceta”. To bolączka polskiego szpitalnictwa od czasu, kiedy skończyła się PRL.

Ponadzakładowe układy pracy mogłyby również obowiązywać w szpitalach powiatowych, należących do ministerstw i tak dalej. To pozwoliłoby na uporządkowanie i kontrolowanie płac oraz systemu.

Zgodnie z tym, co pan proponuje, chirurg pracujący w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu zarabiałby tyle co chirurg w szpitalu wojewódzkim w Kaliszu.
– Zarabiałby „od do” i nie więcej. Byłoby to odgórnie ustalone uporządkowanie sprawy.

Nie więcej, czyli do jakiej kwoty?
– To kwestia do dyskusji.

Spytam zatem inaczej – ile powinien zarabiać chirurg z 20-letnim stażem w szpitalu wojewódzkim?
– Byłoby dopuszczalne, aby zarabiał trzykrotność średniej pensji krajowej. To oczywiście tylko propozycja. Mogliby o tym dyskutować przedstawiciele komisji, o której wspomniałem wcześniej.

Czy wprowadzenie sztywnej siatki płac nie spowodowałoby protestów lekarzy?
– Odpowiem inaczej – nie znam wielu lekarzy, którzy mówią sobie „dość”. Zazwyczaj chcą więcej i więcej, a pamiętajmy, że publiczne szpitalnictwo ma ograniczone możliwości. Są placówki, które się zadłużają, bo zbyt dużo płacą lekarzom.

Czy w PiS mówi się o wprowadzeniu sztywnej siatki płac?
– Powiem jedynie, że rozmawiamy na ten temat.

Bolesław Piecha to poseł Prawa i Sprawiedliwości, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia i wiceminister zdrowia w rządzie PiS w latach 2005–2007.

Powyższy wywiad to fragment rozmowy, którą opublikowano w „Menedżerze Zdrowia” 5–6/2022.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.