Prof. Alicja Chybicka: Zawsze jestem nastawiona na walkę o życie dzieci

Udostępnij:
- Dziś serce mi rośnie i cieszę się z osiągnięć hematoonkologii we Wrocławiu. Towarzyszę tej walce… od 41 lat – mówi – prof. Alicja Chybicka, kierownik Katedry i Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, Osobowość Roku w romowie z „Menedżerem Zdrowia”.
19 stycznia 2017 r. na Zamku Królewskim na Gali "Sukcesu Roku" wręczone zostały nagrody liderom ochrony zdrowia. Statuetkę Osobowości Roku 2016 odebrała prof. Alicja Chybicka, kierownik Katedry i Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, posłanka na Sejm RP.

W środowisku lekarzy, pacjentów oraz parlamentarzystów jest pani znana z determinacji w działaniu, zaangażowania we wszystko, co robi, oraz szacunku do drugiego człowieka, skromności i poświęcenia. Czym jest dla pani tytuł Osobowość Roku 2016 w Ochronie Zdrowia?
- To ogromny zaszczyt i wielkie szczęście, choć uważam, że w Polsce jest wiele osób, które bardziej niż ja zasługują na taki tytuł. Kapituła konkursu doceniła m.in. otwarcie Przylądka Nadziei – nowoczesnego centrum medycznego we Wrocławiu, o które zabiegałam od lat, z różnym skutkiem. Aby powiedzieć, dlaczego się udało, należy zacząć od nazwy ośrodka, która została wybrana w drodze ogłoszonego przez nas konkursu we wrocławskim radiu. Wygrał jeden z radiosłuchaczy, który zaproponował nazwę Przylądek Nadziei. Dziś serce mi rośnie i cieszę się z osiągnięć hematoonkologii we Wrocławiu. Dzieje się to dzięki powstaniu nowego budynku, w którym dzieci walczą o swoje życie w godnych warunkach. Towarzyszę tej walce od 41 lat. Trzeba pamiętać, że na początku warunki, w których przebywali mali pacjenci, były tragiczne. Na oddziale do dyspozycji była jedna toaleta dla 25 dzieci, lekarzy, pielęgniarek oraz rodziców – którzy wówczas mogli odwiedzać dzieci jednego dnia w godzinach 16.00–17.00. Było tak do roku 1989, a wrocławska hematoonkologia powstała w roku 1973. Początkowo funkcjonowała jako oddział i fragment Kliniki Pediatrii Ogólnej kierowanej przez prof. Tadeusza Nowakowskiego.

We wspomnianym 1989 r. dzięki prof. Janinie Bogusławskiej-Jaworskiej, której jestem wychowanką, dostaliśmy poniemiecki budynek do remontu. Kiedy się tam przenosiliśmy, nasze szczęście nie miało granic. Obiekt był wyremontowany, miał tak potrzebne łazienki przy pokojach. Niestety radość trwała krótko. Fakt, że byliśmy usytuowani naprzeciwko czynnego cmentarza, budził wiele kontrowersji m.in. wśród rodziców naszych pacjentów. Dodatkowo zaczęły masowo pękać rury. Przeprowadzony remont nie objął ich wymiany. Okazało się także, że Niemcy, budując klinikę, zrobili kanały, które zarówno doprowadzały wodę, jak i odprowadzały fekalia. Kanały zasiedliły koty, które przenosiły pchły. Raz w roku byliśmy zmuszeni robić odpchlenie, ponieważ opanowywały budynek, nas, dzieci i rodziców. Był też minus wynikający z bliskości Odry stanowiącej siedlisko komarów, które także utrudniały nam życie. Przy dzieciach chorych na nowotwory nie wolno stosować środków do walki z tymi owadami. Groźnym incydentem było także zawalenie się sufitu w jednej z sal na łóżko – na szczęście nie leżało na nim żadne dziecko – czy upadek fragmentu balkonu z drugiej kondygnacji. Szczęśliwie także pod nim nikogo nie było. Dopełnieniem dramatu było pęknięcie rury od fekaliów.

Kiedy nastąpił przełom? Dziś kieruje pani ośrodkiem, który przeprowadza połowę wszystkich transplantacji szpiku dokonywanych w Polsce.
- Po tych trudnych chwilach zaczęły się starania, by powstał Przylądek Nadziei. Zajęło mi to ponad 10 lat. Nie było łatwo przekonać decydentów, sponsorów, darczyńców do stawiania nowej kliniki. Na dowód, że jest to konieczne, miałam dokumentację zdjęciową – wykonaną osobiście – m.in. owych rur i niebezpiecznych sufitów. Ważnym krokiem było przekonanie Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” do tej inwestycji. Dzięki ich zaangażowaniu zaczęto zbierać pieniądze na Przylądek Nadziei oraz powstał projekt ośrodka. Dzięki temu dostaliśmy rządowe pieniądze – 100 mln zł (85 mln zł z Unii Europejskiej i 15 mln zł z Ministerstwa Zdrowia). Jednocześnie ludzie dobrej woli przesyłali pieniądze na kontro fundacji, na rzecz powstania Przylądka. Datki były róże, każdy na wagę złota. Gdyby nie to, klinika pewnie by nie powstała. Gdy okazało się, że organizacja pozarządowa nie może dołożyć pieniędzy, wspomógł resort zdrowia.

Klinika, którą mam zaszczyt kierować, jest pierwszą tego typu placówką w Europie. Wykonujemy najwięcej transplantacji u dzieci w Europie. W Polsce jest tylko pięć ośrodków przeszczepowych dla dzieci, my jesteśmy największym. Przeprowadzamy ponad połowę wszystkich tego typu zabiegów w kraju. Generuje to dużo pozytywnych rzeczy. Mamy bardzo doświadczony zespół – w 2016 r. 95 transplantacji. W przyszłym roku z pewnością przekroczymy 100, kiedy to osiągniemy pełną moc oddziału przeszczepowego. Nasze wyniki przeszczepów są porównywalne z europejskimi. Osiągnęliśmy niską śmiertelność, praktycznie nie ma zakażeń, przez co jest bezpieczniej dla pacjentów. Każde dziecko, które wkracza w nasze progi, ma szanse na wyleczenie. Do nas – Ponadregionalnego Centrum Onkologii i Hematologii Dziecięcej – pacjenci przyjeżdżają z całej Polski. Wielu z nich to dzieci po niepowodzeniu leczenia w macierzystych ośrodkach. U nas nie ma cudów, ale walczymy o każde dziecko do jego ostatniego tchnienia. Stosujemy wszystkie możliwe na świecie metody terapii, ściągamy leki niezależnie od tego, czy są zarejestrowane czy też nie, dla pacjentów, którzy wykorzystali już wszystkie metody leczenia. Na rynek cały czas wchodzą nowe leki, które otwierają nowe możliwości terapii i moim zdaniem trzeba z nich korzystać. Zawsze jestem nastawiona na walkę o życie dzieci.

Klinika przyciąga dobro. Zdarzają się niewytłumaczalne zbiegi okoliczności oraz cuda.
- Mamy kilka wprost niewiarygodnych historii z gatunków cudów. Jak wspominałam wcześniej, starania o pozyskanie pieniędzy na Przylądek Nadziei nie były łatwe. Zdarzały się chwile, kiedy byłam już załamana. Traciłam nadzieję na pozyskanie środków. Podczas jednego ze spotkań opłatkowych w Auli Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu ks. kard. Henryk Gulbinowicz włożył mi na palec specjalny pierścień, mówiąc, że jeśli będę go nosić, to moje dzieci w klinice będą miały szczęście. Pierścień towarzyszy mi każdego dnia. Po ok. 2 tygodniach otrzymałam informację, że pieniądze się jednak znalazły. Zanim ruszyła budowa, dostaliśmy 100 mln zł. Zaś w pod koniec marca tego roku miałam telefon z banku i poinformowano mnie, że anonimowa osoba chce przekazać milion złotych dla naszych pacjentów. Miałam przyjemność osobiście poznać darczyńców. W niedługim czasie zdarzyła się równie nieprawdopodobna historia. Tym razem zadzwonił prawnik z Warszawy, który poinformował, iż jest darczyńca chcący przekazać milion złotych. Pół miliona złotych otrzymaliśmy od starszego mężczyzny, który przyjechał do Przylądka Nadziei, bowiem chciał zrobić coś dobrego dla innych. Bardzo szybko pieniądze te zostały przelane na nasze konto. Były też osoby ofiarowujące złotą biżuterię, która była oddawana na aukcje organizowane przez Fundację „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”. Działy się rzeczy niezwykłe. Jestem głęboko wdzięczna wszystkim darczyńcom, którzy pomagają naszym pacjentom na różne sposoby. Każda złotówka jest bezcenna. [...]

Praca zawodowa, alpinistyka, bieganie w maratonach, mandat posła, a doba ma tylko 24 godziny. Jest miejsce na marzenia?
- Szkoda, że tylko tyle. Gdybym mogła wydłużyć dobę, robiłabym więcej i lepiej. Lubię wyzwania, nie tylko medyczne. Marzy mi się, aby przed śmiercią wejść na Mount Everest, czyli najwyższą górę na Ziemi, i zobaczyć, jak świat wygląda z takiej wysokości. Wierzę, iż mi się to uda. Marzeniami są także wyzwania na przyszłość, choć niektóre na chwilę obecną są nierealne. Chciałabym, abyśmy stracili pracę i żadne dziecko nie chorowało na nowotwór. Wiadomość o chorobie zawsze jest traumatyczna zarówno dla rodziców, jak i dzieci. Nic tego nie zmieni, nawet znacząca poprawa wyleczalności. Zazwyczaj jest to wieloletnia walka, zawsze jakimś kosztem. Odnośnie prywatnych marzeń, życzeń – to spełniają się. Uwielbiam dzieci, mam troje wnucząt i czwarte w drodze. Chciałbym mieć gromadę wnucząt. W moim zapracowanym życiu, kiedy wracam do Wrocławia, zawsze mam dla nich czas. A raz w roku wyjeżdżam z wnukami na urlop, to nasz czas.

Wywiad opublikowano w „Menedżera Zdrowia” numer 10/2016.

Przeczytaj również: "Maciej Banach: Sportowa złość w wyprowadzaniu szpitala z długów"
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.