Tomasz Ozdoba/Kancelaria Senatu

Kształcimy tysiące pielęgniarek, ale system ich nie chce

Udostępnij:
O wykorzystaniu kompetencji pielęgniarek i położnych, nadchodzącej katastrofie kadrowej, dalekim od ideału kształceniu niektórych uczelni w trybie weekendowym i online, pokoleniu pielęgniarskich „zetek” i o dzielącej zawody medyczne ustawie o najniższych wynagrodzeniach „Menedżer Zdrowia” rozmawia z Krystyną Ptok, przewodniczącą Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Jak zaangażować personel pielęgniarski, aby wykorzystać w pełni jego kompetencje, tak aby wspomóc system, który niedomaga z powodu braków kadrowych? Czy jest to w ogóle możliwe?
– Pielęgniarki wrzuciły już „siódmy bieg” w systemie ochrony zdrowia, jeśli chodzi o ich zaangażowanie oraz posiadaną wiedzę i kompetencje. Żeby jednak w pełni wykorzystywać umiejętności każdego zawodu medycznego, w tym pielęgniarek i położnych, musimy nauczyć się, ale i mieć prawne, systemowe możliwości działania i dzielenia się kompetencjami, które posiadają różne grupy zawodowe. I to powinno wybrzmieć bardzo głośno. Wprowadziliśmy do systemu ochrony zdrowia na przykład zawód opiekuna medycznego, może jeszcze w zbyt małej liczbie. Osoby, które ukończyły kształcenie w 2023 r., skończyły proces kształcenia w liczbie 850 godzin i tylko te osoby mogą wykonywać określone czynności zawodowe – i powinno się w pełni wykorzystywać ich umiejętności. Opiekunowie medyczni, którzy wcześniej ukończyli kształcenie, żeby realizować pełnię zadań określonych w rozporządzeniu ministra zdrowia, muszą uzupełnić wykształcenie. Nie możemy się obawiać, że ktoś „zabierze” nasze kompetencje. To blokuje nasz rozwój. Trzeba traktować je jako wsparcie w realizacji zadań na rzecz pacjentów.

Natomiast pielęgniarki powinny przejmować część obowiązków, które wcześniej tradycyjnie mieli lekarze, dlatego, że kształcone są obecnie na studiach pierwszego i drugiego stopnia w sposób umożliwiający im realizację zadań leczniczych, diagnostycznych czy rehabilitacyjnych. Dzisiaj faktycznie wykonujemy więcej zadań, dzięki czemu lekarze mogą się skupić na leczeniu pacjenta. Wykorzystujemy wszystkie zasoby, jakimi dysponujemy, i jednocześnie pacjenci są zadowoleni i dobrze zaopiekowani.

To, czego bardzo potrzebujemy w naszym zawodzie, to sprawnego mentoringu, który ma przyciągać absolwentów wyższych szkół do systemu publicznego, np. do szpitali. Dzisiaj liczba kończących wyższe szkoły pielęgniarskie to 8 tys. osób rocznie, jednak do systemu w 2023 r. trafiły zaledwie 4440 osoby, a rok wcześniej było ich tylko 3550. To świadczy o tym, że system jest źle przygotowany do przyjmowania takich osób do pracy, nie gwarantuje im bezpiecznych warunków, nie gwarantuje im rozwoju i jasnej ścieżki kariery zawodowej. To powinno zostać jak najszybciej uporządkowane. W ciągu ostatnich 10 lat do systemu weszło 22 tys. pielęgniarek, natomiast do 2033 r., jak się szacuje, odejdzie z niego 93 tys. Dziura? Nie, to przepaść! Coś trzeba zrobić, aby te braki kadrowe wypełnić.

Przyzna pani, że mimo ukończenia szkoły nie wszystkie pielęgniarki są jednakowo do zawodu przygotowane.
– W ciągu ostatnich lat liczba uczelni kształcących pielęgniarki, pielęgniarzy i położne wzrosła z 70 do 120. Nie wszędzie to kształcenie jest jednak na odpowiednio wysokim poziomie. Nie może się odbywać na przykład w systemie weekendowym i online. Owszem, część wiedzy teoretycznej można zdobyć w taki sposób, ale w weekendy placówki ochrony zdrowia zamierają i tego, co jest najważniejsze – praktyki – nie można wtedy nabyć.

Praktyka pielęgniarska to jest obecność w podmiotach leczniczych, bezpośredni kontakt z pacjentem. I to od poniedziałku do piątku, bo to są dni ordynacji. Jak mówiła prof. Aleksandra Gaworska-Krzemińska, wiele z tych uczelni zrobiło z kształcenia pielęgniarek po prostu biznes. Nie można wykształcić dobrej pielęgniarki zaocznie czy w weekendy.

To też jeden z wielu powodów, że po ukończeniu szkoły i zdobyciu kwalifikacji, tak naprawdę bez odpowiednich kompetencji i doświadczenia, rezygnują, szukając innej, łatwiejszej pracy.

Przenikanie się kompetencji lekarza i pielęgniarki, oczywiście w określonym zakresie, powinno przebiegać w sposób naturalny. Tak się nie dzieje. Czy to wina braku rozporządzenia określającego kompetencje pielęgniarek?
– Moim zdaniem rozporządzenie określające kompetencje pielęgniarek jest potrzebne dlatego, że na przestrzeni lat moduły kształcenia pielęgniarek i położnych różniły się między sobą. Inne kompetencje nabywały te, które swoje zdobywały do 2019 r., a inne po tym czasie. Nie muszą już na przykład robić kursu EKG, ordynowania leków, itp. My swoje kwalifikacje i kompetencje zdobywamy w procesie kształcenia, natomiast doświadczenie pozwala je nam rozwijać i lepiej wykorzystywać.

Te pielęgniarki, które ukończyły studia po 2021 r., też już mają inne kwalifikacje. Zbyt wiele było zmian w procesie kształcenia pielęgniarek na przestrzeni lat, żeby określili ich kompetencje sami dyrektorzy czy naczelne pielęgniarki. Tak, jak prosiliśmy ministerstwo – co zostało wpisane do Polityki na rzecz rozwoju pielęgniarstwa i położnictwa w Polsce, która została przyjęta uchwałą Rady Ministrów – określenie w formie wykazu kompetencji będzie gotowym dokumentem, który jasno określi, czego można oczekiwać od osób, które wchodzą do systemu lub są w nim od lat.

Zgadzam się z proponowanym przez środowisko i resort zdrowia trzypoziomowym podziałem praktyki pielęgniarskiej, ponieważ nie każdy chce, pomimo ukończonych studiów, na każdym z tych szczebli pracować, nie każdy też realizuje się na każdym poziomie i ma ku temu predyspozycje.

Wracając jeszcze do kwestii wzajemnego przenikania się kompetencji pielęgniarki i lekarza. Pielęgniarka może udzielać między innymi porady kardiologicznej, diabetologicznej, neonatologicznej, położniczej i działać profesjonalnie jeszcze w wielu innych obszarach, np. leczenia ran. Dla ogromnej części pracodawców te kompetencje są nieznane i ich nie wykorzystują. Niestety, tak wygląda rzeczywistość.

Czy kwestia przenikania się kompetencji lekarza i pielęgniarki to rzeczywiście nie jest kwestia przepisów, ale mentalności i zachowawczości dyrektorów i lekarzy, systemu ordynatorskiego, w którym o wszystkim decyduje lekarz, bo tak było zawsze?
– Niestety, trudno jest zmienić utrwalony sposób myślenia. Mamy system ordynatorski, w którym szef decyduje o wszystkim. Nawet młodzi lekarze potwierdzają, że trudno to zmienić. Podam przykład. Gdy padł wniosek, że należy zwiększyć liczbę porodów ze znieczuleniem, to dyrektor jednego ze szpitali stwierdziła, że nie jest to możliwe, bo lekarz nie odejdzie od operacji, żeby znieczulać kobiety do porodu. A przecież może to zrobić pielęgniarka po dwuletniej specjalizacji z anestezjologii lub pielęgniarka czy położna, która skończy kurs kwalifikacyjny z anestezjologii.

Padają propozycje, aby zwiększyć wyceny w zakresie interny, bo są one pełne pacjentów. Jednak pytanie, czy to pacjenci internistyczni? Według mnie w dużej mierze to pacjenci geriatryczni. Moim zdaniem powinniśmy najpierw stworzyć odpowiednią liczbę ośrodków pielęgnacyjno-opiekuńczych, bo jesteśmy w kryzysie demograficznym i liczba osób starszych będzie się tylko zwiększać. W tych ośrodkach umieśćmy pacjentów, o których mówimy ciągle przy okazji świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, że trafiają do szpitali na „przechowanie”. Należy rozszerzyć sieć opieki domowej, wesprzeć rodziny w opiece domowej, tak by rodziny mogły też żyć swoim życiem, a nie tylko opieką nad osobą, która potrzebuje wsparcia. Trzeba wzmocnić zakłady pielęgnacyjno-opiekuńcze, inaczej wycenić opiekę długoterminową domową i stacjonarną, a dopiero potem myśleć o tym, żeby zmienić finansowanie interny.

Do systemu wchodzi także pokolenie pielęgniarek, które nade wszystko ceni sobie „work-life balance”. Nie chcą dla pracy poświęcać wszystkiego, czasu rodziny, swoich pasji…
– To tylko spotęguje kłopoty. Jako grupa zawodowa stoimy przed ścianą. Wchodzące do pracy pokolenia są już zupełnie inne. Mają inny system wartości. Nie będą pracowały tak jak te dotychczas – na dwóch, trzech etatach. Chcą równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym i powinniśmy to uszanować.

Na jakim etapie są obecnie rozmowy dotyczące obywatelskiego projektu ustawy dotyczącej najniższych wynagrodzeń w ochronie zdrowia? To dzieli całe środowisko, wszystkie zawody medyczne.
– Ustawa miała przynieść stabilizację. Stało się wręcz odwrotnie – podzieliła środowisko. Jako reprezentanci tego środowiska mieliśmy pełne prawo do złożenia tego projektu, bo to my, jako pielęgniarki, od 2017 r. podkreślamy, że w ustawie zawarto złą konstrukcję wyliczania poziomu wynagrodzeń. Oparcie jej na jednym tylko czynniku warunkującym wysokość wynagrodzenia spowodowało kłótnie, podziały w grupach zawodowych. W ustalaniu wynagrodzenia powinny być brane: doświadczenie zawodowe, czynniki środowiska pracy, dotyczące zagrożeń fizycznych, chemicznych, biologicznych. W miejscu zatrudnienia powinna być brana także pod uwagę odpowiedzialność za grupę pracowników. Inna będzie odpowiedzialność pani salowej, a inna pielęgniarki oddziałowej. Nie istnieje żadna siatka płac. Mamy tylko jeden próg, który w założeniu miał być minimalny, a w praktyce stał się maksymalnym.

Tych aspektów wpływających na wynagrodzenie jest wiele. Niestety, powstał akt prawny, który wziął pod uwagę wyłącznie wykształcenie, i doszło do sytuacji konfliktowej. Po kilku latach powstały z tego powodu ogromne kominy płacowe. Dodatkowo w 2021 r. pracodawcy nie otrzymali należytych środków finansowych na zabezpieczenie tej ustawy. Najpierw wszystkim uznawano kwalifikacje, po czym to się zmieniło, co najbardziej dotknęło pielęgniarki i położne. Dane dotyczące imigracji zarobkowej dobitnie świadczą o tym, że po 2021 r. w istotny sposób wzrosła liczba wyjazdów pielęgniarek do pracy za granicę. Korelacja jest oczywista.

W sprawie naszego projektu obywatelskiego dotyczącego zmiany tej ustawy została powołana sejmowa podkomisja, która ma być miejscem dyskusji o zmianach. Jestem świadoma, że nasza grupa zawodowa, której należałoby zmienić system wynagrodzeń, jest najliczniejszą w systemie ochrony zdrowia i że reformy będą kosztowały. Pielęgniarki i położne są kapitałem i filarem systemu ochrony zdrowia. Bez nas on nie będzie działał. Opowieści o jakości można będzie wtedy wpisać między bajki.

Pod względem politycznym mamy tragikomiczną sytuację. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości, którzy w 2021 r. głosowali za obecnie obowiązującą ustawą, teraz są za postulowaną przez nas jej zmianą. Ci, którzy wówczas nas popierali, teraz zachowują się ostrożnie, mówią, że wszystko trzeba przeliczyć, że w grę wchodzą ogromne pieniądze.

Słyszymy, że zmiana ustawy może kosztować 10 mld złotych w skali roku. Ja natomiast mówię, że tylko ustawą o zawodzie lekarza i lekarza dentysty z 2022 r. wytransferowaliśmy z NFZ do budżetu państwa 17 mld zł. Jako obywatelka nie zgadzam się także z tym, żeby ratownictwo medyczne finansować ze składek osób pracujących. 5 mld ma też kosztować nas zrealizowanie zobowiązań wobec firmy Pfizer. Te pieniądze wskazuję palcem.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.