Archiwum

Michał Seweryn: Katalog szczepień ochronnych musi być żywy

Udostępnij:
– Każdy wykaz, który dotyczy leków onkologicznych, programów zdrowotnych czy szczepień ochronnych musi być żywy. Jeżeli Ministerstwo Zdrowia zakłada, że finansuje konkretny katalog, a potem przez parę lat nic w nim nie zmienia, to przestaje nadążać za trendami – uważa dr Michał Seweryn, prezes EconMed Europe, specjalista epidemiologii, ekspert od HTA i gospodarki lekami.
Jak pan ocenia aktualny kalendarz szczepień ochronnych dla dzieci?
– Poziom wyszczepienia populacyjnego w Polsce jest stosunkowo dobry. Niepokoi jednak tendencja do sceptycznego nastawienia wobec szczepień coraz szerszej grupy osób, co przejawia się m.in. w coraz większej liczbie odmów wykonywania szczepień ochronnych u dzieci – ten trend odnotowujemy nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Jeśli natomiast chodzi o sam kalendarz szczepień ochronnych, to jest on pewnym kompromisem pomiędzy możliwościami budżetowymi Polski a tym, co można by zaoferować populacji.

Na pewno jednak nie jest to kalendarz, o którym można powiedzieć, że jest niezwykle elastyczny, ponieważ zmiany w nim są stosunkowo rzadkie i trudno mówić o regularnych aktualizacjach. Oczywiście można wskazać na początki pozytywnej zmiany – mam tu na myśli chociażby szerokie wprowadzenie szczepień przeciwko pneumokokom czy nieco inne spojrzenie na wartość szczepień w wyniku pandemii – to nie dotyczy PSO oczywiście. Niemniej jednak zmiany te są dalekie od oczekiwań, ponieważ wciąż niektóre szczepionki nie wchodzą do powszechnego finansowania tak szybko, jakby oczekiwała tego część ekspertów i zapewne wielu pacjentów. Wystarczy spojrzeć na system wprowadzania nowych leków na listy refundacyjne. Tutaj zmiany są o wiele częstsze, a progresja wzrostu wydatków jest na zupełnie innym poziomie. Szczepienia w mojej ocenie są niestety nadal „ubogim krewnym”, który ma o wiele mniejszą siłę przebicia w bitwie o środki publiczne.

Czy istnieją konkretne narzędzia, które umożliwiają ocenę efektywności szczepień?
– Oczywiście. Skuteczność szczepień i ich wpływ na stan zdrowia populacji można mierzyć. Niemniej jednak w warunkach polskich jest to bardzo trudne. Wszystko dlatego, że bardzo wielu danych nie zbieramy. Wielokrotnie podejmowałem próby oceny skuteczności programu szczepień przeciwko pneumokokom i bardzo trudno było mi rzetelnie ocenić tę zależność. Z jednej strony, jak już wspominałem, brakowało mi danych do oceny, a z drugiej – problemem był rodzaj sprawowanego nadzoru nad osobami, u których doszło do pneumokokowych zakażeń. Ten nadzór ma u nas bierny charakter, co oznacza, że to szpitale raportują do inspekcji sanitarnej pacjentów z chorobą pneumokokową. Przeciwieństwem jest sytuacja, gdy to instytucja odpowiedzialna za nadzór epidemiologiczny aktywnie pozyskuje informacje o chorych z wszelkich dostępnych źródeł. Te dwa podejścia dzieli ogromna różnica w zakresie wiarygodności danych, które są pozyskiwane. Kiedy sam porównałem zebrane z dwóch źródeł dane o ICHP – inwazyjnej chorobie pneumokokowej – u dzieci do lat 5, okazało się, że liczba pacjentów zgłoszonych do inspekcji sanitarnej i PZH jest dziesięciokrotnie mniejsza niż liczba pacjentów z tymi samymi kodami ICD10, którzy w tym samym czasie pojawili się pierwszy raz w systemie rozliczeniowym NFZ.

Która liczba była prawdziwa? Zaryzykuję tezę, że prawdopodobnie żadna. Aby poznać prawdziwą, należałoby nałożyć na siebie te dwie bazy danych i w sposób aktywny przeanalizować wszystkie przypadki. Brakuje nam też zbierania pogłębionych danych o osobach chorujących. Przykładowo, z punktu widzenia oceny programu szczepień przeciwko pneumokokom bardzo istotne jest, jaki serotyp wywołał u pacjenta chorobę, czy pacjent, który zachorował, był zaszczepiony (wszystkimi dawkami czy tylko częścią), jaką szczepionką był zaszczepiony itd. Fakt, że systemowo nie gromadzimy tego typu danych, w praktyce uniemożliwia nam rzetelną ocenę efektywności tego programu szczepień, zarówno z punktu widzenia skuteczności klinicznej, jak i niezmiernie ważnej efektywności kosztowej. Dlatego też, przed wprowadzeniem takich programów, jak np. szczepienia populacyjne przeciwko pneumokokom, powinniśmy zacząć kompleksowo zbierać dane. Mało tego, powinniśmy porównywać sytuację sprzed wprowadzenia programu do tej po jego wprowadzeniu. Tylko wtedy moglibyśmy weryfikować, czy sytuacja epidemiologiczna ulega poprawie i w jakim tempie. Potrzebujemy dobrych przepisów prawnych, które uregulowałyby tę kwestię. Liczenie, że wszystkie te czynności dzisiaj zrobi inspekcja sanitarna, opierająca się na archaicznej ustawie z 1985 roku, to myślenie życzeniowe. Nie ma ona na to ani pełni możliwości prawnych, ani odpowiednich zasobów do tego typu działań.

Jakie pan widzi wyzwania w kwestii organizacji systemu szczepień w Polsce? Co powinno się zmienić?
– Są takie elementy, które funkcjonują nie najgorzej. Jest to np. system dystrybucji szczepionek poprzez organy inspekcji sanitarnej czy system zakupów ministerialnych. W pandemii COVID-19 udało się w krótkim czasie rozwiązać systemowo problem zaszczepienia dużej liczby osób. Oczywiście można się przyczepić do wielu elementów, ale nie chodzi o to, żeby koncentrować się na tym, co nam nie wyszło, ale udoskonalać to wszystko, co się sprawdziło. Przykładowo, dobrym ruchem było wprowadzenie możliwości szczepienia pacjentów w aptekach. Trzeba pamiętać o tym, że farmaceuci to dobrze wykształcona grupa zawodowa, która na całym świecie ma znacznie szersze kompetencje niż do niedawna w naszym kraju. Nie stać nas na to, aby z tych zasobów w ochronie zdrowia nie korzystać, również w odniesieniu do szczepień ochronnych. Warto pamiętać, że profilaktyka i zdrowie publiczne są bardzo ważnymi elementami systemu ochrony zdrowia.

Nie możemy patrzeć na kwestie profilaktyki wyłącznie pod kątem wydatków, czyli tego, ile wydamy na szczepienia. Trzeba równolegle zbierać dane o kosztach, aby wiedzieć, jakie są ekonomiczne skutki braku tej profilaktyki. I znów wrócę do tego, że dziś nikt kompleksowo nie zbiera danych i nie liczy, ile nas kosztuje leczenie pacjentów chorujących na choroby, które zwalczamy szczepieniami, ile kosztują ZUS, czyli nas wszystkich, ich nieobecności w pracy (absenteizm) czy zmniejszona produktywność w związku z pracą pomimo choroby (prezenteizm). Niestety w Polsce takich kompleksowych analiz się nie prowadzi, a szkoda, bo warto byłoby, aby decyzje (zwłaszcza te o wydatkowaniu środków publicznych) były podejmowane w sposób jak najbardziej racjonalny, najlepiej na podstawie danych rzeczywistych pochodzących z systemu zdrowotnego (Real world data).

Co pan sądzi o przeniesieniu budżetowania z MZ na NFZ? Jak taki ruch wpłynie na prowadzenie w Polsce programu szczepień dzieci i dorosłych?
– To, czy płatnikiem będzie resort, czy fundusz, jest moim zdaniem sprawą drugorzędną, bo diabeł tak naprawdę tkwi w szczegółach. Kluczowe jest to, jakie będzie nastawienie do wprowadzania zmian i rozszerzania katalogu szczepień. Każdy wykaz, który dotyczy leków onkologicznych, programów zdrowotnych czy szczepień ochronnych, musi być żywy. Jeżeli Ministerstwo Zdrowia zakłada, że finansuje konkretny katalog, a potem przez parę lat nic w nim nie zmienia, to przestaje nadążać za trendami.

Jeżeli zatem zmiana ta doprowadzi do tego, że katalog finansowanych szczepień będzie rozszerzany częściej niż dotychczas, to będzie to krok w dobrym kierunku. Jeżeli będzie tak, jak niektórzy komunikują, że NFZ dostanie dodatkowe zadania i nie otrzyma na nie specjalnego finansowania, to zmiana ta może być negatywna, gdyż fundusz będzie musiał zabrać pieniądze z jednej przegródki, aby włożyć do drugiej. Jednak wolę patrzeć na tę zmianę jako na pewną szansę, bo polski płatnik to instytucja, która finansuje zdecydowaną większość świadczeń, przez co ma większą elastyczność w przesuwaniu środków np. ze świadczeń, których nie wykonano w pełni czy rozwiązywanych rezerw na koszty świadczeń wykonywanych za granicą lub na koszty procesów sądowych. Dzięki temu NFZ, w ramach tej olbrzymiej puli środków, którą dysponuje, ma możliwości przesuwania finansowania w ramach różnych obszarów.

Niestety, dzisiaj nie wiemy, jaka intencja ustawodawcy stoi za tą zmianą. Jeżeli wolą ustawodawcy jest zaciskanie pasa w wydatkach na zdrowie, to raczej nie jest to dobry prognostyk, jeśli jednak ustawodawcy zależy na odciążeniu w zadaniach Ministerstwa Zdrowia i przesunięciu całego finansowania na NFZ, który dzisiaj finansuje większość świadczeń zdrowotnych, to być może jest to szansa na większą elastyczność zmian w planie finansowym NFZ. Nasuwa się też pytanie, czy płatnik mógłby tworzyć nowe obszary szczepień, np. wskazać określone grupy pacjentów, które powinny podlegać konkretnym szczepieniom, ale obecnie nie jest to możliwe. Mam na myśli np. chorych onkologicznie czy osoby o obniżonej odporności. Gdyby NFZ miał narzędzia i wolne środki, żeby takie produkty rozliczeniowe, w których finansowałby świadczeniodawcom szczepienia, tworzyć, to niewątpliwie byłby to krok w dobrym kierunku.

Jak w takim razie ocenia pan obowiązujące obecnie rozwiązania systemowe dotyczące szczepienia dorosłych osób z obciążeniami zdrowotnymi, z grup ryzyka?
– Ten obszar nie jest dobrze zagospodarowany. Oczywiście, niektóre grupy chorych są objęte pewną profilaktyką, jak np. refundacja szczepień przeciwko grupie dla osób starszych czy kobiet w ciąży oraz częściowa refundacja dla dzieci i osób z grup ryzyka. Jest to jednak bardzo szczątkowy system. Brakuje nam rozwiązań systemowych w grupach pacjentów szczególnie narażonych, dla których szczepienia ochronne są bardzo istotnym elementem profilaktyki. Jeżeli wydajemy duże środki np. na pacjentów po przeszczepach czy chorych onkologicznie, finansując im drogie terapie, to z punktu widzenia resortu zdrowia i płatnika nie byłoby dobrze, gdyby ich stan gwałtownie się pogorszył, tylko z tego powodu, że nie zostali zaszczepieni szczepionką za 100 czy 200 zł. Taka oszczędność nie wydaje się być racjonalna. Niestety dziś nie tylko nie mamy takich mechanizmów refundacji, ale nawet nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jaka jest skala tego problemu. Wiemy na pewno tylko to, że nasz system jest mocno nieelastyczny, ale zarówno Ministerstwo Zdrowia, jak i Narodowy Fundusz Zdrowia muszą sobie zdawać sprawę, że to, iż czegoś nie finansują albo finansują w sposób niewystarczający, nie oznacza, że nie jest problemem dla pacjentów.

Moim marzeniem jest, abyśmy wykorzystali w pełni dostępne ekonomistom zdrowia metody analityczne, które pozwalają dokładnie policzyć koszty i korzyści wynikające z profilaktyki szczepiennej, bo takich zmian nie wprowadza się ad hoc. Niestety brakuje nam do tego dzisiaj dostępności do danych i „woli”, żeby takie analizy przeprowadzać. Tymczasem, nawet resort zdrowia zdaje sobie sprawę z tego, że nie da się wprowadzić zmian, nie kontrolując ich na bieżąco. Stąd wynika tak duża popularność finansowania leków w formie programów lekowych, które opierają się na jasno określonych kryteriach włączenia czy wykluczenia pacjenta z programu. Nie bez powodu jest to jest dzisiaj najbardziej zwiększająca się grupa świadczeń, z jednej strony bardzo potrzebnych chorym, z drugiej pozwalająca Ministerstwu Zdrowia mieć poczucie kontroli nad wydatkami.

Czy to oznacza, że analogiczne rozwiązania, jak te w programach lekowych, należałoby wprowadzić, organizując takie pakiety szczepień poświęcone odpowiednim grupom pacjentów?
– Jak najbardziej widzę w systemie możliwości rozliczeniowe, w których NFZ byłby w stanie podobne produkty stworzyć. Jest to jednak kwestia wcześniejszych analiz, dla jakich grup należałoby takie produkty stworzyć i jakie byłyby warunki rozliczeniowe. Możliwości są duże. Przyjmijmy np., że chcemy wprowadzić wąską ścieżkę szczepień dla pacjentów onkologicznych. Moglibyśmy stworzyć dodatkowy produkt, i powiązać go z pacjentami onkologicznymi prowadzonymi w ramach programów lekowych czy katalogu chemioterapii. Podobne rozwiązania można by wprowadzić w przypadku pacjentów po przeszczepach lub innych chorych przewlekle, dla których korzyści zdrowotne ze szczepień są udowodnione. Warunki są dwa, dysponujemy dowodami o skuteczności klinicznej szczepień w określonej grupie chorych i jesteśmy w stanie analizami ekonomicznymi wykazać efektywność takiego rozwiązania. Stworzenie tego rodzaju systemu wymaga docenienia istotnej wagi profilaktyki i dobrej woli ze strony decydentów. Mam nadzieję, że stanie się tak w najbliższej przyszłości.

Przeczytaj także: „Porażka zdrowia publicznego?”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.