Patryk Rydzyk

Kryzys kadrowy: Polski lekarz to zapracowany emeryt, przytłoczony biurokracją ►

Udostępnij:
– Pod względem liczby lekarzy na mieszkańca jesteśmy w średniej europejskiej. Problemem jest to, że poważny niedobór kadrowy notujemy w sektorze publicznym. Do tego marnujemy czas lekarzy, zapominając, że są najdroższym zasobem szpitala – ocenili eksperci podczas panelu „Kryzys kadrowy w szpitalach” w trakcie konferencji Wizja Zdrowia – Diagnoza i Przyszłość – Foresight Medyczny.
W sesji wzięli udział:
– Mikołaj Akerman z Medical Personal Service,
– Grażyna Cebula-Kubat, Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy
– Janusz Heitzman, pełnomocnik do spraw psychiatrii sądowej przy Ministerstwie Zdrowia,
– Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej,
– Robert Mazur, członek zarządu Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych,
– Andrzej Tytuła, wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych,
– Małgorzata Zadorożna, dyrektor w Departamencie Rozwoju Kadr Medycznych w Ministerstwie Zdrowia.

Moderatorem była Marzena Sygut.

Sesja do obejrzenia poniżej.



– W rejestrze Naczelnej Izby Lekarskiej jest 202 tys. lekarzy i lekarzy dentystów, z czego 163 tys. z nich aktywnie wykonuje zawód. Średnia wieku tej grupy to 51 lat; średnia zgonu dla mężczyzny wynosi 75 lat a dla kobiety 76 lat – mówił w trakcie Wizji Zdrowia prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski.

Ekspert wskazał, że lekarki żyją średnio aż o pięć lat krócej niż cała polska populacja.

Lekarzy brakuje głównie w publicznym systemie
Prezes Jankowski zwrócił również uwagę na to, że z danych zebranych przez NIL w opracowaniu „Diagnoza szpitalnictwa 2023” wynika, że problemem są nie tylko braki kadrowe, ale również rozmieszczenie kadr lekarskich na mapie Polski.

– Nawet w tych miejscach, gdzie zgodnie z raportami lekarzy jest wystarczająco dużo, bo na oddziale pracuje ich 14-15, to gdy pytamy samych zainteresowanych, okazuje się, że jest ich mniej. Na przykład jedynie dziewięciu, a kolejnych czterech to dyżuranci albo konsultanci – mówił.

Wskazał ponadto, że aż połowa lekarzy zgłasza wypalenie zawodowe, a kolejne 30 proc. jest w wieku emerytalnym, z czego jedynie 4 proc. nie świadczy pracy.

– To pokazuje jasno, że gdyby zamiast rezydentów zaprotestowali lekarze emeryci, system by się załamał. Pamiętajmy, że lekarze emeryci to głównie specjaliści, pracujący w jednym miejscu przez wiele lat i wypełniający luki w systemie – mówi Jankowski. – Przedstawiona przeze mnie wizja jest dosyć poważna i wskazuje na kryzys.

– Kolejna ważna rzecz to ta, że lekarzy brakuje głównie w publicznym systemie ochrony zdrowia. Problemem jest również to, że lekarze ponad 80 proc. czasu spędzają na wypełnianiu dokumentacji medycznej i biurokracji – podsumował.

– Według danych GUS mamy 3,3 lekarza na tysiąc mieszkańców, co zbliża nas do średniej europejskiej i może wskazywać, że nie jest źle z naszymi kadrami. Niemniej, chociaż mamy lekarzy, to niestety, nie w publicznym systemie ochrony zdrowia. Do tego marnujemy ich czas, zapominając, że są najdroższym zasobem szpitala. Dlatego domagamy się, by najwyżej wyceniany pracownik wykonywał wyłącznie zadania, do których jest powołany. Gdybyśmy zmienili system na pacjentocentryczny i wspomagający lekarzy, może nie mielibyśmy dziś tak smutnych danych, jakie przedstawiłem – zaznaczył prezes Jankowski.

Do kwestii związanych z wypaleniem zawodowym odniósł się prof. Janusz Heitzman, pełnomocnik Ministerstwa Zdrowia ds. psychiatrii sądowej.

– Wypalenie zawodowe kadr medycznych jest ogromnym problemem, z którym lekarze psychiatrzy spotykają się w swojej pracy. Możemy wskazać też, że dziś lekarz wypalony zawodowo to młoda kobieta pracująca zdecydowanie więcej niż powinna. Jest bardzo zmęczona, wyczerpana emocjonalnie, a równocześnie towarzyszy jej depersonalizacja, czyli cynizm w pracy, i poczucie braku rozwiązania tej sytuacji. Co gorsze, podobne emocje towarzyszą jej w domu. Taka lekarka ma poczucie, że również jej osobiste życie nie jest satysfakcjonujące. Często osoby te cierpią z powodu depresji – wskazał.

Odejście uprawnionych pielęgniarek na emeryturę rozwaliłoby system
Andrzej Tytuła z NRPiP zwrócił z kolei uwagą na grupę zawodową pielęgniarek i położnych, która jest – jak wskazał – najliczniejszą wśród zawodów medycznych.

– W izbie jest zarejestrowanych ponad 350 tys. pielęgniarek i położnych, a w systemie pracuje ok. 250 tys. z nich. Średnia wieku wynosi 53 lata, a śmiertelność jest znacznie gorsza niż w ogólnej populacji. Pielęgniarki średnio umierają w wieku 61 lat. Co więcej, na tysiąc pacjentów przypada 5,1 pielęgniarki, co pokazuje, że daleko jesteśmy, jeśli chodzi o wskaźniki krajów unijnych. Niepokojące jest też to, że w systemie pracuje wiele osób w wieku emerytalnym. Gdyby nagle one wszystkie odeszły, to system straciłby 70 tys. pielęgniarek i położnych – podkreślił Tytuła.

– W takie sytuacji system by się załamał. Wprawdzie obserwujemy rosnące zainteresowanie kształceniem w kierunku pielęgniarskim, jednak nic za tym nie idzie, ponieważ w systemie nie ma etatów dla młodych. Pracodawcy wolą zatrudniać osoby doświadczone i wzmacniać zespoły emerytami. Niepokojące jest też to, że coraz częściej personel zwraca się do izby ze skargami, że zarządzający wprowadzają na oddziałach obsady jednoosobowe – zaznaczył.

W szpitalach powiatowych personelu brakuje dramatycznie
Robert Mazur reprezentujący Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych podzielił opinię prezesa Jankowskiego i potwierdził, że mamy do czynienia z bardzo poważnym kryzysem kadrowym w systemie publicznym.

– Gdyby go nie było, to po co otwieralibyśmy nowe kierunku lekarskie na uczelniach, które nie mają żadnego doświadczenia, odpowiedniej bazy medycznej? I tu nasuwa się pytanie, gdzie studenci tych niemal 40 szkół wyższych znajdą miejsca na praktyki. Jestem prezesem szpitala miejskiego, który w żaden sposób nie jest związany z klinicznym nauczaniem, a mimo to nasza lecznica podpisała już umowy z czterema uczelniami. Na tym nie koniec – przychodzą do mnie przedstawiciele kolejnych szkół, którym musiałem odmówić z uwagi na brak możliwości, chociaż mam świadomość, z jak olbrzymimi problemami kadrowymi borykają się polskie szpitale. Potrzebują kadr, bo tym specjalistom powierzamy zdrowie i życie pacjentów, w tym członków naszych rodzin – wskazał. – Mam poważne obawy, czy przy takim tempie rozwoju edukacji medycznej, zapewnimy odpowiednią jakość terapii – dodał.

– Kolejny problem, który jest efektem kryzysu kadrowego, to zamykanie oddziałów w niektórych szpitalach powiatowych. O ile w dużych placówkach może tego jeszcze nie widać, o tyle na prowincji już tak. Tam, niestety, praca oddziału opiera się zwykle na jednym lekarzu lub dwóch, z których jeden od dawna jest emerytem, a drugi jest w wieku przedemerytalnym – zaznaczył.

– Gdy oni odchodzą, nie ma nikogo, kto chciałby ich zastąpić, iść do szpitala powiatowego, tam się kształcić, świadczyć usługi i leczyć – mówił. – Na wizytę czeka się minimum rok. To pokazuje, że kryzys jest bardzo głęboki.

Ministerialna recepta na braki kadrowe
Małgorzata Zadorożna, dyrektor w Departamencie Rozwoju Kadr Medycznych w Ministerstwie Zdrowia, wskazała, że resort zdaje sobie sprawę z poważnego kryzysu kadrowego.

– To nie jest jedynie problem Polski. Jest on dostrzegalny szczególnie wyraźnie po epidemii COVID-19 w całej Europie, a nawet świecie. W tym roku przedstawiciele państw europejskich zrzeszeni w regionalnym biurze WHO z siedzibą w Kopenhadze podpisali jednogłośnie tzw. deklarację bukaresztańską, która mówi wprost, że wszędzie jest problem kadrowy. COVID-19 jedynie go powiększył, ponieważ więcej emerytowanych lekarzy, widząc zagrożenie związane z kontynuowaniem pracy zawodowej, zdecydowało się przejść na emeryturę – zaznaczyła. – Problemem jest też to, że w wyniku epidemii także młodzi ludzie bardzo szybko wypalili się zawodowo.

– W trakcie tych obrad zakończonych deklaracją bukaresztańską europejscy statystycy kadr medycznych wskazali, że nawet 12 proc. lekarzy musi być rocznie wypuszczanych przez system kształcenia. Jeśli nie będziemy rocznie kształcić ich tylu w Europie, nie wypełnimy luki pokoleniowej – mówiła.

Wyjaśniła, że w tym roku jeśli chodzi o studia polskojęzyczne na kierunku lekarskim, MZ przygotowało 8460 miejsc w 36 uczelniach, w tym w dwóch filiach.

– Nasze uniwersytety zdecydowały się na pewnego rodzaju ekspansję, w taki sposób, że chcą tworzyć filie zamiejscowe. Taką decyzję podjął Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu, który ma filię w w Wałbrzychu i Śląski Uniwersytet Medyczny z filią w Bielsku-Białej. Przygotowują się do tego kolejne uczelnie z dziewiątki uniwersytetów medycznych nadzorowanych przez ministra zdrowia - tłumaczyła Małgorzata Zadorożna.

– Ruch ten wynika m.in. z tego, że uczelnie, w odniesieniu do szpitali klinicznych, nie mieszczą się lokalowo w swoich granicach. Stąd łatwiej jest im przenieść działalność do innego miasta i tam współpracować z tamtejszym szpitalem, niż rozrastać się na terenie dotychczasowym. Resort zdrowia oczywiście popiera takie działania uczelni nadzorowanych przez MZ – zaznaczyła dyrektor Zadorożna.

Zwróciła również uwagę na to, że nie tyle obawia się utrzymania jakości kształcenia na nowo otwartych kierunkach lekarskich, ile ewentualnego braku zainteresowania młodych ludzi kształceniem w kierunku lekarskim.

– W tym roku nowe miejsca wypełniły się szybko, jednak nie wiemy, jak będzie w kolejnych latach. Wystarczy spojrzeć na Wielką Brytanię. Tam nie ma lekarzy nie dlatego, że nie ma szkół, tylko dlatego, że nie ma chętnych. Jest milion sposobów na zarobienie porównywalnych pieniędzy dużo łatwiejszymi metodami, mniej obciążającymi, nie stresującymi, nie skracającymi życia – wskazała dyrektor Zadorożna.

Problemy dyżurowe
Grażyna Cebula-Kubat z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, odnosząc się do kwestii niedoborów lekarzy na świecie, wskazała, że globalnie uznaje się, że brakuje ich 4,3 mln.

Dodała również, że kryzys kadrowy jest szczególnie widoczny w szpitalach powiatowych, gdzie pracują głównie emeryci. – W Polsce aktywnych zawodowo jest 1800 lekarzy po 80. roku życia. – Te osoby w jakiś sposób dają sobie radę, pracując na oddziale. Największym problemem szpitali powiatowych i wielospecjalistycznych, gdzie jest mało rezydentów, jest jednak zaopatrzenie dyżurów czyli zabezpieczenie ciągłości świadczeń zdrowotnych w czasie całej doby.

– Możemy wprawdzie zgodnie z dyrektywą unijną pracować 7,35 dziennie, co się przekłada na 37 godz. i 55 minut tygodniowo, a zgodnie z ustawą o działalności leczniczej z 2014 r. lekarz może pracować 48 godz. w tygodniu, ale to i tak jest za mało. Dlatego, aby zapewnić obsadę kadrową, lekarze pracują zwykle na 2-3 etatach, stąd mamy do czynienia ze stresem i wypaleniem zawodowym. W dużo lepszej sytuacji są szpitale kliniczne, które wypełniają te luki rezydentami – wyjaśniła. – Co zrobić, żeby ci lekarze zostali w publicznej ochronie zdrowia? Przede wszystkim potrzebna jest głęboko przemyślana reforma ochrony zdrowia i to reforma na podstawie map potrzeb zdrowotnych, które powinny przygotować samorządy i wojewodowie.

A może lekarz z zagranicy
Mikołaj Akerman z Medical Personal Service wskazał, że jednym ze sposobów na rozwiązanie problemu kadrowego w Polsce jest sprowadzenie do Polski lekarzy spoza Unii Europejskiej.

– Firma, którą prezentuję, do tej pory sprowadziła do kraju 250 rodzin lekarskich, głównie z Białorusi. W czasie COVID-19 mieliśmy różne formy zezwoleń, które wzbudzały wiele emocji, ale rozumieliśmy, że w czasie epidemii każde ręce do pracy są potrzebne. Dzisiaj mamy zezwolenie na czas, miejsce i zakres. Każdy z tych lekarzy przechodzi weryfikację prowadzoną przez konsultanta krajowego. Do nas zgłaszają się również konsultanci wojewódzcy, którzy mówią o swoich potrzebach. To nam ułatwia pracę, ponieważ wiemy, gdzie, w jakim szpitalu lekarzy jakich specjalności brakuje – wyjaśnił. – Do tej pory zaoszczędziliśmy dla polskiego systemu 250 mln zł, ponieważ sprowadziliśmy do kraju lekarzy, których nie trzeba było edukować od podstaw. Mamy bardzo pozytywny feedback od szpitali. Zarządzający tymi placówkami są bardzo zadowoleni, gdyby tak nie było, nie sprowadzalibyśmy kolejnych kadr.

– Brakuje nam ułatwienia, jeszcze bardziej ścieżki dostępu dla lekarzy specjalistów. Czyli takich, którzy już są wyedukowani, wiedzą, kim chcą być w życiu. To się przede wszystkim odnosi do lekarza systemu ratownictwa medycznego, chorób wewnętrznych, chirurgów i internistów. Przede wszystkim dotyczy to szpitali powiatowych, gdzie dostęp do lekarza jest niezbędny – podsumował.

Do kwestii tych odniosła się dyrektor Zadorożna, przyznając, że jeżeli chodzi o obcokrajowców, to system pozwalający na wykonywanie zawodu w Polsce przez lekarzy spoza UE pozostanie z nami jeszcze przez pewien czas. – On jest zaplanowany jako rozwiązanie stałe, niezależne od pandemii. Te rozwiązania, bardzo uproszczone, skończą swój byt prawdopodobnie w marcu 2024 r., ale to jest też uzależnione od wojny na Ukrainie – wyjaśniła.

– Jeśli natomiast chodzi o kwestie specjalizacyjne, to poważnie zastanawiamy się nad tym, co możemy z tym zrobić, bo rzeczywiście te specjalizacje są inne – podsumowała.

Artykuł powstał na podstawie panelu „Kryzys kadrowy w szpitalach”, który się odbył podczas VII Kongresu Wizja Zdrowia - Diagnoza i Przyszłość - Foresight Medyczny.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.