Od Bartkowa do Konstantynopola: Minister, władca absolutny

Udostępnij:
Od czasów PO nieprzerwanie po dziś dzień trwa proces koncentracji władzy w ręku ministra zdrowia. Najpierw, za Arłukowicza, pozbawiono autonomii prezesa NFZ, potem przyszła kolej na AOTMiT i inne instytucje.
Po drodze były inne zapisy i sprawy, jak opracowanie taryf, czy map zdrowotnych. Wszędzie do ministra należy ostatnie słowo. To duża komasacja władzy w jednym ręku. Dziś o swym miejscu pracy urzędnicy resortu żartobliwie mówią „Konstantynopol”, od imienia obecnego ministra (wcześniej mówiono "Bartkowo", także od imienia szefa resortu).

Z jednej strony: dobrze – bo wcześniejszy system znacznie rozmywał odpowiedzialność i tak naprawdę nie wiadomo było do kogo mieć pretensje, gdy sprawy szły źle. Z drugiej: nadmierna odpowiedzialność osobista jednego decydenta nie jest wskazana. Powstają wąskie gardła, korki w procesie decyzyjnym. Czego więcej: wad czy zalet centralizacji. O komentarz poprosiliśmy ekspertów.

Marek Balicki, były minister zdrowia, członek Narodowej Rady Rozwoju

- Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy działania resortu zdrowia idą w dobrym, czy złym kierunku. Na pewno niewłaściwe jest podporządkowanie sobie NFZ, bo nie ma żadnego powodu, aby minister zajmował się nadzorem nad oddziałami regionalnymi funduszu. Powinien zarządzać systemem, środkami, siecią szpitali, zasadami finansowania i monitorować je, a nie pełnić funkcje zarządcze. Odnośnie do obowiązku przekazywania danych o kosztach świadczeń przez szpitale, uważam, że jest to jak najbardziej słuszne, ponieważ placówki zarządzają pieniędzmi publicznymi. Oczywiście nie powinno być takiego obowiązku w stosunku do placówek dysponujących środkami prywatnymi.

Janusz Atłachowicz, wiceprezes STOMOZ:
- Komasacja władzy w jednym ręku zawsze niesie z sobą zagrożenia, ale w wielu wypadkach jest najlepszym rozwiązaniem. Jeżeli chodzi o AOTMiT nie wyobrażam sobie, aby sytuacja była inna, to znaczy , gdyby agencja decydowała ile pieniędzy przeznaczyć na poszczególne świadczenia. Oczywiście powinna przygotowywać rekomendacje dotyczące efektywności medycznej i kosztów terapii, ale ostatecznie o środkach decydują politycy i to powinno robić ministerstwo. Gdyby agencja była zupełnie niezależna, minister wyzbyłby się wszelkich narzędzi wpływu, kontroli nad wydatkami i trudno byłoby nad nimi zapanować. Po komasacji władzy w jednym ręku: jeśli coś idzie nie tak, można mieć pretensje do ministerstwa w myśl zasady: skupiam władzę to też skupiam odpowiedzialność.

Rafał Janiszewski, ekspert ochrony zdrowia:
- Centralizm to olbrzymie ryzyko, bo zwiększając zakres uprawnień ministra znacznie poszerzamy katalog spraw, którymi musi się zająć, w których bez jego decyzji – ani rusz. Gdy tych spraw uzbiera się nadmiar, masa krytyczna, sprawy czekają na decyzje w kolejce, nie są załatwiane. Administracja zaczyna wtedy myśleć o cedowaniu decyzje na niższe szczeble, czy niezależne podmioty. Tak do niedawna było w Polsce. Tu rodzi się kolejne ryzyko: administracja ma wrażenie, że traci kontrole nad biegiem wielu spraw – i stara się proces decentralizacji odwrócić. I z tym mamy właśnie do czynienia właśnie teraz.

- Skupianie decyzji w jednym ręku niesie z sobą jeszcze jedno zagrożenie. Gdy „superodpowiadzialnym” jest minister, który potrafi zapanować nad sytuacją i podejmuje decyzje rozsądne: ok. Ale mieliśmy także w ostatniej historii nietrafione decyzje w sprawie obsady tego stanowiska. I w przyszłości to moze się powtórzyć. Wtedy skutek skupiania władzy w nieodpowiednim ręku będzie opłakany, a straty trudne do odrobienia przez lata.

Oprac. Marta Koblańska, Bartłomiej Leśniewski
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.