Medyczna marihuana: wszyscy zadowoleni prócz… pacjentów

Udostępnij:
– Zmieniło się bardzo dużo w kontekście symboliki, ponieważ poszedł jasny sygnał ze strony rządu, że marihuana jest lekiem – mówi Dorota Gudaniec mama Maksa chorego na padaczkę lekooporną, nazywana przez media „matką marihuany leczniczej”. Ale prócz symboliki zmieniło się niewiele. Kupienie leku to ciągle droga przez mękę.
- Od 4 marca, działając na podstawie ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych, minister zdrowia wydaje zgody na refundację produktów zawierających kannabinoidy, sprowadzanych z zagranicy w ramach importu docelowego – przypomina „Radio dla Ciebie”. Ministerstwo Zdrowia odtrąbiło wtedy osiągnięcie sukcesu.

- Sytuacja uległa stuprocentowej poprawie na poziomie bardzo symbolicznym, dlatego że decyzja o refundacji tak naprawdę za dużo nie zmienia jeśli chodzi potencjalnych pacjentów i już tych istniejących – zauważa w rozmowie z rozgłośnią Dorota Gudaniec. – To procedura ściśle przypięta do procedury importu docelowego, a z kolei ten jest na tyle złożony i skomplikowany, że z naszych danych wynika, że skorzystało z niego osiemnaście osób.

I tłumaczy, że zanim lek trafi do chorej osoby, mogą minąć nawet miesiące. Najpierw lekarz musi wystąpić z wnioskiem o import docelowy. Następnie wniosek wraz z uzasadnieniem wędruje do konsultanta krajowego, a potem do Ministerstwa Zdrowia.

Ogromnym kłopotem jest znalezienie takiej apteki, która ma podpisaną umowę hurtownią, która mają uprawnienia do sprowadzania leków narkotycznych.

- Ja trafiłam za 43 razem na właściwą aptekę. Docelowy import trwa od 6 do 12 tygodni. Dochodzimy do momentu, że chory chcąc leczyć się legalnie – nie będzie czekać na leki 4 miesiące, bo może nie dożyć tego momentu – pointuje Gudaniec.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.