Tomasz Latos o pieniądzach w zdrowiu: Nie dolewajmy wody do dziurawej beczki

Udostępnij:
Tagi: Tomasz Latos
- W zdrowiu mamy do czynienia z dużym marnotrawstwem. W tej sytuacji zwykłe „dosypanie” pieniędzy nic by nie dało, poza tym, że zwiększyłaby się skala niegospodarności – mówi pytany o tempo zwiększania nakładów na zdrowie Tomasz Latos w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia.
Niedawno podsumowywaliśmy dwa lata rządów PiS. Przy tej okazji ministerstwo chwaliło się tym, co się udało zrobić. Pomówmy jedna o tym czego się nie udało. Nie spełniono kilku ważnych obietnic wyborczych. Nie ma likwidacji NFZ, poziom wydatków na ochronę nie osiągnął 5 proc. PKB, mimo obietnic, że będzie to 6 proc.
- To co proponowaliśmy realizujemy z dużą konsekwencją. Tyle, że nie są to cele, które można osiągnąć z dnia na dzień. Niektóre z nich to zadania, które trzeba obliczyć na więcej niż jedną kadencję, jako przykład można podać proces likwidacji NFZ. Zaczyna funkcjonować sieć szpitali, ale na jej odpowiednie przygotowanie trzeba było półtora roku. Jeszcze więcej czasu zajmie przygotowanie drugiej z fundamentalnych reform, związanych z ustawą o Podstawowej Opiece Zdrowotnej. W tym wypadku potrzebny jest odpowiedni pilotaż.

To co można było zrobić od razu – w większości wypadków zrobiliśmy. Dowodem jest choćby program bezpłatnych leków dla seniorów. Ale skala wieloletnich zaniedbań w ochronie zdrowia jest ogromna. By to zmienić trzeba uzgodnień, prac legislacyjnych, przygotowania kadr – jak jest np. w wypadku POZ. To ogromna praca. Aby ją właściwie wykonać – trzeba czasu.

Ale walka o najważniejszy postulat środowiska, szybkie zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia jak na razie jest przegrana. Podwyżkę rozłożono na lata, w praktyce nie ma mowy o szybkim, a o bardzo wolnym wypełnieniu obietnicy.
- Nie zgadzam się z tym. Przyjęto ustawę o wzroście nakładów w ochronie zdrowia do 6% PKB, coś o czym marzyli w przeszłości ministrowie zdrowia i co dotąd nie było realizowane. Już przed ustawą zwiększyliśmy w tym roku nakłady o dodatkowe miliardy złotych. Panuje pełna zgodność, przyznaje to nawet opozycja, że w ochronie zdrowia pieniądze wydawane są nieracjonalnie, że mamy do czynienia z dużym marnotrawstwem. W tej sytuacji takie zwykłe „dosypanie” pieniędzy, zwykłe zwiększenie finansowania bez oglądania się, bez należytych mechanizmów kontroli nad wydatkami porównywałbym do dolewania wody do dziurawej beczki. Nic by to nie dało, poza tym, że zwiększyłaby się skala niegospodarności. Przyjęliśmy więc inną filozofię, która polega na stałym zwiększaniu nakładów, co rok o miliardy złotych, ale i stopniowego polepszania racjonalności wydawanych pieniędzy. Chcemy mieć pewność, że zwiększone nakłady będą wydawane zgodnie z rozsądkiem.

I co podkreślam: nie czekając na to, aż zapisy ustawy zwiększającej nakłady na zdrowie wejdą w życie, ten rząd znajduje na nie dodatkowe środki, ich pula stale rośnie, wydajemy znacznie więcej niż poprzednicy. Przypominam – w końcu znalazły się pieniądze na zapłatę nadwykonań, na skrócenie kolejek do operacji zaćmy, czy wszczepienie endoprotez. To sprawy niezałatwione od lat, którym w końcu stawiliśmy czoło. Choć jednocześnie nie ma od ręki 30 miliardów złotych, które mogłyby zasilić budżet już w przyszłym roku. [...]

Do czasu, kiedy zaczną funkcjonować proponowane przez nas mechanizmy systemowe potrzebne są doraźne interwencje, nie unikniemy ich, choć oczywiście wolelibyśmy, by nie były konieczne. Równocześnie pracować należy nad rozwiązaniami systemowymi. I to się dzieje. Trzeba przygotować mechanizmy, które będą uniwersalne. I nie chcę się licytować i wytykać poprzednikom ich błędy i zaniechania. Patrzmy do przodu. Pytanie, czy inne środowiska też będą tak chciały?

Czyli nie grozi nam powrót do systemu ZOZ-ów.
- Oczywiście, że nie. Naprawdę nikt tego nie proponuje i tak nie myśli. Choć nie jest też tak, że wszystko wówczas było złe i źle funkcjonowało, bo to też nie jest prawdą.

Tymczasem coraz większe obszary w zdrowiu regulowane są powstającymi, często w pośpiechu, ustawami i rozporządzeniami. Krytycy zarzucają państwu niską kulturę konsultacji i legislacji. Jak to wygląda z perspektywy zastępcy szefa sejmowej komisji zdrowia, przez którego ręce przechodzą wszystkie projekty ustaw?
- Nie zawsze dobrze i nigdy nie było. Muszę przy tym zastrzec, że rola władzy ustawodawczej w procesie tworzenia prawa wcale nie jest tak duża, jak to wyglądać może na pierwszy rzut oka. My dostajemy projekty opracowane przez Ministerstwo Zdrowia, rząd. Można zastanawiać się, czy sposób konsultacji tych projektów należy poprawić, bo pewnie można, ale też mamy świadomość tego, iż te projekty przeszły ten proces, w których uwzględniono część uwag zainteresowanych. Wreszcie wiemy, że projekty, które otrzymujemy zostały sprawdzone przez prawników ministerialnych, rządowych i sejmowych. Nam, posłom, pozostaje bardzo ważna rola: albo przyjmujemy, albo przyjmujemy z poprawkami, albo odrzucamy w całości. Czyli decydujemy, ale w większości wypadków nie tworzymy prawa. I przyznaję, w wielu wypadkach mam istotne zastrzeżenia co do jakości jego tworzenia.

Jakie są tego przyczyny? Co można poprawić w tym procesie, by potem nie poprawiać ustaw, które… już zdążyły wejść w życie i narobić zamieszania?
- Przyczyny są dwie. Jako pierwszą wymieniłbym konieczność przyspieszania prac nad niektórymi z ustaw.

I druga przyczyna. Chodzi o szczupłość kadr ministerialnych urzędników i prawników. A przygotowanie dużej ustawy to skomplikowany i trudny proces wymagający dużego grona specjalistów.

Jeszcze więcej urzędników? Przecież to więcej biurokracji. A podnosicie państwo konieczność odbiurokratyzowania ochrony zdrowia.
- Oczywiście, że tak. Ale proszę pamiętać, że proces tworzenia prawa to proces ścierania się interesów rozmaitych podmiotów – od biznesu po związki zawodowe. Skoro bywa, że interesariusze nie szczędzą środków na zatrudnianie najlepszych kancelarii do oceny prawa i ochrony własnych interesów, a zapisy ustawy skutkują wydaniem miliardów złotych – my nie powinniśmy być zbyt oszczędni dla ochrony interesów pacjentów i państwa.

A może w tym szaleństwie jest metoda? Może ministerstwo celowo stwarza atmosferę konieczności pośpiechu, by użyć argumentu: trzeba działać szybko, zrezygnujmy z dogłębnych analiz?
- Wierzę, że nie. Choć rzeczywiście wielokrotnie chciałbym mieć więcej czasu na pracę nad ustawami i otrzymywać lepiej dopracowane projekty.

Rozpoczęliśmy od spraw finansowych i na nich zakończmy. Powiedzmy, że pieniądze na ochronę się znajdą, być może nawet w większej kwocie niż zakłada ustawa. Co z tego, gdy do tego czasu zabraknie lekarzy. Czyli wzrośnie pula wynagrodzeń, ale nie będzie między kogo ich podzielić.
- Brak lekarzy to efekt wieloletnich zaniedbań. Nie sposób ich nadrobić w kilka lat. Sądzę, że w tej sprawie podjęto szereg kroków, które przyniosą efekty w przyszłości. Liczba miejsc na kierunkach lekarskich dość szybko wzrasta, to jedno z osiągnięć obecnego resortu. Oczywiście te działania nie wystarczą. Dlatego priorytetem powinno być jak najlepsze wykorzystanie pracy lekarza, a tu najpilniejsze zadanie polega na odbiurokratyzowaniu ich pracy. Skoro lekarzy jest zbyt mało, powinniśmy pomyśleć o tym, by im pomóc, wyręczając w czynnościach, które wykształcenia lekarskiego nie wymagają.

A jak, z pożytkiem dla obu stron zakończyć konflikt z resortu rezydentami?
Powtórzę to, co mówię od dawna: trzeba nauczyć się z sobą rozmawiać, budować wzajemne zaufanie i umieć oddzielić to co możliwe od niemożliwego. Ten rząd jako pierwszy ustawowo zwiększa nakłady na ochronę zdrowia, być może wg niektórych środowisk zbyt wolno, ale jednak zwiększa. I powtórzę - jako pierwszy. I wokół tego faktu trzeba zbudować porozumienie zawodów medycznych.

Tekst w całości do przeczytania w "Menedżerze Zdrowia" numer 9/2017. Czasopismo można kupić na stronie: www.termedia.pl/mz/prenumerata.

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia/ i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.