Specjalizacje, Kategorie, Działy
123RF

Pierwszy pacjent ostrego dyżuru

Udostępnij:
Wiadomość na żółtym pasku brzmiałaby: 35 lat temu, w 1987 roku, na Śląsku zaczęły funkcjonować pierwsze w Polsce, a drugie w Europie ostre dyżury zawałowe.
Co kryje się po tym hasłem, opowiadają profesorowie Andrzej Lekston, Lech Poloński i Mariusz Gąsior.

W 1987 roku Pracownia Hemodynamiki w Wojewódzkim Ośrodku Kardiologii w Zabrzu (obecnie Śląskie Centrum Chorób Serca), w której możliwe było zabiegowe leczenie ostrego zawału serca, pracowała od 8.00 do 13.00. Jak wspomina prof. Andrzej Lekston, ówczesny kierownik karetki oraz Pracowni Hemodynamiki i Radiologii Zabiegowej SCCS, u chorych z zawałem serca, po wykonaniu koronarografii i ustaleniu tętnicy odpowiedzialnej za zawał, wdrażano dowieńcowe leczenie fibrynolityczne bezpośrednio do tej tętnicy. Miało ono na celu rozpuścić zakrzep, przyczynę zawału. Po godzinie 13.00 lekarze nie mieli wyjścia, możliwe były tylko wlewy streptokinazy w sali reanimacyjnej. Lekarze wiedzieli, że skuteczność tej metody wynosiła maksymalnie 60 proc., a do tego miała ona wiele przeciwwskazań – mogła uaktywnić chorobę wrzodową lub doprowadzić do udaru przy wysokim, niekontrolowanym nadciśnieniu krwi.

Od jutra leczymy całodobowo
– Pewnego dnia dr Bogdan Borkowski, z którym już wcześniej wykonywałem poszerzenia tętnic wieńcowych, przywiózł chorego, mężczyzna miał 56 lat, zawał ściany dolnej na podstawie zapisu EKG – mówi prof. Andrzej Lekston. – Była godzina 16.00, więc w szpitalu nam powiedzieli, że Pracownia Hemodynamiki jest nieczynna i mamy go zawieźć do sali intensywnego nadzoru – reanimacji. Powiedziałem, że nie, że ten pacjent jest za młody i że otwieramy pracownię hemodynamiki, że przeprowadzimy zabieg – opowiada.

Prof. Lekston przyznaje, że nie zdawał sobie wtedy sprawy z odpowiedzialności, z tego, że gdyby pacjent zmarł, prokurator miałby dość proste zadanie.

– Karetka stała przed szpitalem, a my mechanicznie udrożnialiśmy zamkniętą prawą tętnicę wieńcową odpowiedzialną za zawał – opowiada Andrzej Lekston.

Dynamika ustępujących objawów bólowych oraz znikająca fala Pardeego w ciągłym zapisie EKG na ekranie monitora były dla lekarzy zaskakujące. Widzieli, jaka jest różnica w porównaniu z zabiegami z użyciem fibrynolizy. Emocje były ogromne, a efekt bezdyskusyjny. Lekarze upewnili się w czasie tej akcji, że trzeba szybko i skutecznie udrożnić tętnicę wieńcową odpowiedzialną za zawał.

– Stan pacjenta tak bardzo się poprawił, tak szybko ustąpiły dolegliwości, że próbował nam podziękować i zejść ze stołu – wspomina lekarz.

Z tego wszystkiego Andrzej Lekston zapomniał zadzwonić z wieczornym raportem do prof. Stanisława Pasyka, który w 1976 roku otworzył tę pierwszą na Śląsku pracownię hemodynamiki, był również dyrektorem całego ośrodka. I o to zapomnienie, a nie o sam zabieg miał on pretensje następnego dnia. - Od jutra wprowadzamy ostre dyżury zawałowe, całodobowe – zarządził, gdy wysłuchał relacji. - Ale jest tylko trzech, czterech lekarzy – protestował Andrzej Lekston. - To będziecie dyżurować co drugi dzień – odpowiedział prof. Pasyk i zakończył swoim sakramentalnym: „Czy pan mnie dobrze zrozumiał?”.

Wieści rozchodziły się szybko metodą szeptaną, więc karetki wyjeżdżały także poza województwo – zasięg był coraz większy, poszerzał się jak kręgi na wodzie.

Tak zaczął działać pierwszy w Polsce system 24-godzinnego zabiegowego leczenia zawału serca.

Wcześniej, od drugiej połowy lat 70., przeprowadzano już zabiegi udrożnienia tętnicy w zawale. Była karetka kardiologiczna i zespół wyznaczony do interwencji kardiologicznej. – Nikt nie chciał być jej kierownikiem – zauważa prof. Lekston. – Ponieważ ja dyżurowałem w karetkach reanimacyjnych, prof. Pasyk wyznaczył mnie do jej zorganizowania. Był to taki wyjazdowy oddział kardiologii. Wykonywaliśmy EKG, ustalaliśmy rozpoznanie, wdrażaliśmy wstępne leczenie, a przez radiotelefon informowaliśmy, że wieziemy chorego, żeby zespół był w gotowości. Bardzo skrócił się czas od wystąpienia dolegliwości do hospitalizacji – podkreśla.

– Ten model postępowania z chorym z zawałem serca – mechanicznego udrażniania tętnicy dozawałowej – w naszym ośrodku wprowadzano stopniowo. Początkowo u chorych po nieskutecznym leczeniu trombolitycznym, następnie u chorych z przeciwwskazaniami do leczenia trombolitycznego, aż wreszcie rutynowo u chorych z zawałem mięśnia sercowego bez stosowania trombolizy – mówi Andrzej Lekston.

Nieufność wobec leczenia zabiegowego
Rewolucją jest wprowadzenie ostrego, zabiegowego dyżuru, ale już sam fakt wyboru rewaskularyzacji zamiast farmakoterapii był nowatorski. Wzbudzał też ogromny opór środowiska medycznego.

Wprowadzenie metody zabiegowej to ogromna zasługa prof. Pasyka. – Szedł pod prąd, a opór był niesamowity, bo w terapii dominowały wtedy leki fibrynolityczne, rozpuszczające skrzep w tętnicy – wspomina prof. Lech Poloński, emerytowany kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii SUM. – Zaledwie kilka ośrodków w świecie stosowało angioplastykę. Autorytety medycyny alarmowały, że to niebezpieczne, że udrożnienie tętnicy może spowodować ukrwotocznienie zawału. Prof. Pasyk jednak nie przejmował się tym, miał swoje doświadczenie i konsekwentnie dążył do powszechniejszego wprowadzenia tej metody. Wyprzedził o dekadę stosowanie pierwotnej angioplastyki, która jako zalecana znalazła się dopiero w wytycznych z 2001 roku.

Pacjenci mieli mniej wątpliwości niż część kardiologów. Obezwładniający ból powodował, że, gdy lekarz informował, że trzeba zrobić koronarografię i angioplastykę, nie odmawiali. Za to, jak to określano na Śląsku, autorytety z Warszawy negowały tę metodę aż do początku lat 90. a prezentacje prof. Pasyka, gdy przedstawiał je na konferencjach naukowych, traktowano z przymrużeniem oka. – Też nie byłem tak od razu przekonany, ale zmieniłem zdanie po publikacjach imponujących wyników zabiegów – mówi Lech Poloński.

Góralski upór
Bolączką okazał się brak sprzętu. – Był sterylizowany dwukrotnie. W tej sytuacji w czasie pobytu w USA zacząłem zbierać zużyty sprzęt. Pielęgniarki się dziwiły, a kiedy poznały przyczynę, zaczęły mi pomagać i dzięki temu przywiozłem do Polski cztery pudła – wspomina Andrzej Lekston. Z kolei Lech Poloński wraz Michałem Tenderą, gdy byli w monachijskiej klinice, wyciągali z koszy cewniki po jednorazowym użyciu. Nic dziwnego, bo w Polsce, w drugiej połowie lat 80. cewniki były reglamentowane i używane tak długo, aż się nie zepsuły.

Równie ciężko było wtedy o karetki, a jeśli udało się zorganizować ostry dyżur zawałowy, to – jak podkreślają moi rozmówcy – tylko dzięki góralskiemu uporowi prof. Pasyka. Zaczynali od karetki marki Nysa. – W zimie przywoziliśmy pacjenta już z infekcją, tak było w niej zimno. Dopiero prof. Pasyk zorganizował pieniądze na zakup dwóch karetek marki Mercedes – wspomina Andrzej Lekston.

Wszystko, co wtedy było nowatorskie, dziś jest standardem. W systemie na początku jest błyskawiczna ocena stanu pacjenta w izbie przyjęć, oddział intensywnego nadzoru, zaopatrzona w dobry sprzęt pracownia hemodynamiczna. Normą jest to, co moi rozmówcy określają jako wizję prof. Pasyka – jak najszybsze rozpoznanie i zawiezienie pacjenta na dyżur, gdzie byłaby dostępna pracownia hemodynamiki. O każdej godzinie. – Uczyliśmy się przeciwwskazań i doboru chorych. Nie wiedzieliśmy, ile mamy czasu, by zastosować angioplastykę. Ten czas z początkowych trzech godzin ulegał stopniowemu wydłużeniu, także w zależności od rodzaju zawału, ale im wcześniej, tym lepiej – wyjaśnia Andrzej Lekston.

Zabiegowe leczenie zawału serca co do podstawowych zasad i techniki nie zmieniło się przez dziesięciolecia. Ważnym etapem było wprowadzenie troponiny jako oznakowania wystąpienia zawału i stentów. Prof. Lekston porównuje je z obudową chodnika w kopalni, by się nie zawalił.

Stenty, jako szczególny przełom, wskazuje także prof. Mariusz Gąsior, kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii SUM. – Najważniejsze jest doświadczenie. Nie było w ciągu tych 35 lat spektakularnego przełomu poza wprowadzeniem stentów wieńcowych i nowoczesnej farmakoterapii przeciwpłytkowej. Idea jest ta sama: jeśli jest zamknięta tętnica, to trzeba ją udrożnić, poszerzyć balonikowaniem i założyć stent. Jako postęp warto jeszcze podkreślić miniaturyzację sprzętu i wykonywanie zabiegu z tętnicy promieniowej.

Nauka w trybie przyspieszonym
Prof. Andrzej Lekston pamięta, że uczyli się najpierw sami, potem innych, ale zawsze w trybie przyspieszonym. – Dr Borkowski, dr Baran i ja rzuciliśmy wszystko na jedną kartę. Nie było ważne obserwowanie starszych kolegów, lecz praktyka i pozbycie się strachu, że to trudna technika. Młodsi koledzy, wśród nich dzisiejsi profesorowie – jak Mariusz Gąsior i Zbigniew Kalarus – szybko przejęli ciężar dyżurów.

– Prof. Pasyk postawił na młodych. Dzisiaj byłoby to niemożliwe z przyczyn proceduralnych, ale wtedy jeszcze przed specjalizacją z interny miałem dyżury w pracowni hemodynamiki – podkreśla prof. Gąsior. Pierwsze zabiegi były dla niego stresem i wyzwaniem. Satysfakcja? Ogromna, że uczestniczyło się w czymś przełomowym. – Dzisiaj leczenie interwencyjne stosuje się u 90 proc. pacjentów. Wtedy to była niezbyt powszechnie akceptowana rewolucja – dodaje.

Wszystko, co najważniejsze, działo się w ciężkich ekonomicznie latach 80., gdy Polska pogrążała się w kryzysie. W 1983 r., po kolejnym powrocie z USA, prof. Pasyk został dyrektorem i kierownikiem Kliniki Kardiologii w nowo powstałym obiekcie przy ulicy Szpitalnej 2 w Zabrzu, w którego budowie bardzo aktywnie uczestniczył. – Był to jeden z najlepszych ośrodków kardiologicznych nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie – wspominają moi rozmówcy.

Ośrodek kardiologii prof. Pasyk stworzył jak w piosence – najpierw było ściernisko, potem San Francisco. A prof. Zbigniewowi Relidze zaproponował stanowisko kierownika kliniki kardiochirurgii. Decyzja zaowocowała wdrożeniem pionierskiego w skali Polski i Europy leczenia pacjentów z zaawansowaną niewydolnością serca z wykorzystaniem metody transplantacji. Pierwsze dwa przeszczepy serca były nieudane, więc komitet partyjny domagał się ich wstrzymania. Prof. Pasyk przekonał sceptyków i w listopadzie 1985 roku prof. Relidze się udało.

Po tym sukcesie nastąpiła cała seria kolejnych transplantacji, które są znakiem rozpoznawczym Śląskiego Centrum Chorób Serca.

Działa też całodobowy dyżur zabiegowy.

Z okazji 35. rocznicy rozpoczęcia stałego, 24-godzinnego dyżuru 19 grudnia w auli im. prof. Zbigniewa Religi Śląskiego Centrum Chorób Serca odbywa się spotkanie, w trakcie którego omawiane są między innymi tematy obejmujące rozwój leczenia zawału serca w Polsce, obecny bilans leczenia zawału serca oraz perspektywy na przyszłość, jak poprawić wyniki leczenia (w tym chorych po COVID-19).
 
123RF
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.