
To nie sprawa prof. Durlika, lecz płatnika
Tagi: | Rafał Janiszewski, fundacja, fundacje, Marek Durlik, szpital, szpitale, dopłaty |
– Patologiczna sytuacja jest konsekwencją nie braku regulacji dotyczących współpłacenia, ale tego, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie nadąża za postępem w medycynie – komentuje w „Menedżerze Zdrowia” Rafał Janiszewski.
- Kwestia dopłacania do operacji raka trzustki systemem robotycznym da Vinci w Państwowym Instytucie Medycznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji stała się przyczynkiem do dyskusji, czy chory ma prawo za własne pieniądze do nowoczesnej terapii i większego swojego bezpieczeństwa w podmiotach
- Głos w tej sprawie – w „Menedżerze Zdrowia” – zabiera Rafał Janiszewski, właściciel Kancelarii Doradczej Rafał Janiszewski
- Jego pierwszą reakcją na doniesienia w tej sprawie była obawa, byśmy nie wylali dziecka z kąpielą – by w efekcie organizacje pozarządowe, charytatywne nie przestały wspierać publicznych szpitali
- Janiszewski twierdzi, że medialnej wrzawy wokół prof. Marka Durlika i jego szpitala by nie było, gdyby koszyk świadczeń gwarantowanych rozwijał się dynamicznie i adekwatnie do postępu w medycynie
Nie czuję się uprawniony i dlatego nie chcę odnosić się konkretnie do sprawy prof. Marka Durlika, bo poza medialnymi doniesieniami i nagraniem części rozmowy lekarza z pacjentem nie mam dostępu do informacji na ten temat, a zatem nie znam wszystkich faktów.
Co wiadomo poza wszelką wątpliwością?
Chwalebne
Oto przy Państwowym Instytucie Medycznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Warszawie – publicznym podmiocie ochrony zdrowia, który świadczy usługi na podstawie kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia – działa fundacja, której celem, jak rozumiem, jest wspieranie działalności szpitala poprzez pozyskiwanie dodatkowych pieniędzy. Tak samo, jak robi wiele organizacji pozarządowych, w tym fundacji. To chwalebne.
Moją pierwszą reakcją na doniesienia w tej sprawie była obawa, byśmy nie wylali dziecka z kąpielą – by w efekcie organizacje pozarządowe, charytatywne nie przestały wspierać publicznych szpitali (bardzo dobrze, że są i że to robią). Aby działania te nie budziły zastrzeżeń etycznych, nie wolno warunkować pacjentom uzyskania świadczeń zdrowotnych – lub uzyskania ich w lepszym standardzie – od wpłaty pieniędzy na rzeczone fundacje.
Ponieważ wspomniany szpital jest placówką publiczną, która realizuje usługi w zakresie leczenia szpitalnego, oznacza to, że kontrakt z NFZ dotyczy świadczeń wykonywanych tam 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku. Zasoby natomiast, jakie świadczeniodawca deklaruje funduszowi – obejmujące między innymi sprzęt oraz kadrę – w ramach tejże umowy mogą być użytkowane wyłącznie w celu udzielania świadczeń finansowanych ze środków publicznych. Fundacja może wspierać działalność placówki. Może na ten cel zbierać pieniądze. Nie może jednak przekazywać ich konkretnie na finansowanie tudzież dofinansowanie świadczeń.
Jest dla mnie oczywistym, że jeśli podmiot ochrony zdrowia ma podpisaną umowę z funduszem, to nie może pobierać żadnych dodatkowych opłat za świadczenia gwarantowane i inne realizowane na zasobach zadeklarowanych do umowy z NFZ. Bez względu na to, kto miałby za nie płacić lub dopłacać – czy pacjent z własnej kieszeni, czy fundacja, czy organizacja pozarządowa.
Bywają sytuacje, że sprzęt, na którym wykonywane są zabiegi, został zakupiony z grantów – pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, projektów regionalnych i ministerialnych. Często wówczas pojawia się zastrzeżenie, że sprzęt nie może służyć do działalności komercyjnej. A zatem w takiej sytuacji również pobieranie jakichkolwiek opłat nie wchodziłoby w grę.
W tej sprawie na pierwszym planie pojawia się problem dopłat do świadczeń.
Co z dopłatami?
W naszym systemie są one legalne i funkcjonują nie od dziś. Pierwszy przykład, z którym oswoili się już polscy pacjenci, to dopłaty do usług stomatologicznych.
Rzecz w tym, że są one usankcjonowane przez płatnika i określone w ogólnych warunkach realizacji umów z NFZ.
A zatem dyskusja wokół tego, czy należy powiększyć katalog świadczeń, w przypadku których dopuszcza się dopłaty, powinna odbywać się z uwzględnieniem pozytywnego koszyka świadczeń gwarantowanych.
Jeśli więc Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje już operacje robotyczne i jednoznacznie wskazuje, za które konkretnie płaci, to owszem – wszystkie pozostałe zabiegi mogłyby być realizowane za odpłatnością, jednak nie na zasobach deklarowanych funduszowi przez świadczeniodawcę.
Sam fakt, że płatnik nie podjął decyzji o finansowaniu innych rodzajów zabiegów robotycznych (może jest w trakcie analiz, a może nie ma w tej chwili do tego przekonania) nie oznacza, że technologie te są złe. Oznacza to natomiast, że w placówkach mających umowę z NFZ i na ich zasobach nie wolno pobierać za ich wykonywanie ani opłat, ani dopłat.
Gdyby było adekwatnie i dynamicznie...
Zapewne medialnej wrzawy wokół prof. Marka Durlika i jego szpitala by nie było, gdyby koszyk świadczeń gwarantowanych rozwijał się dynamicznie, a więc i adekwatnie do postępu w medycynie. Nie byłoby też problemu, gdyby świadczenie realizowane było w 100 proc. na odrębnych zasobach jako usługa komercyjna.
Oczywiste jest, że każdy chciałby mieć możliwość korzystania z dobrodziejstw rozwoju medycyny w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Jednak opóźnienie reakcji regulatora w stosunku do pojawiających się nowych technologii jest duże. Wynika to nie tylko z czasu procedowania decyzji refundacyjnych, ale również – a może przede wszystkim – z sytuacji finansowej płatnika. Nie chodzi tylko o to, na co płatnika stać, ale często o to, co jest efektywne kosztowo i daje możliwość uzyskania istotnie większego efektu terapeutycznego adekwatnego do poniesionego kosztu.
Dyskusja o dopłatach jest niebezpieczna, bo może prowadzić do pomysłów skutkujących zaburzeniem równego dostępu do finansowanych z publicznych środków świadczeń. Gwarantowana prawem równość oznacza, że każdy ubezpieczony (uprawniony), bez względu na status materialny, ma prawo do takiego samego zakresu i jakości świadczeń. Jeśli dyskusja o dopłatach miałaby się odbyć, to musi być ona wynikiem społecznej zgody na ponoszenie przez pacjentów dodatkowych kosztów jednak z zachowaniem odpowiedzialności płatnika za jakość świadczeń udzielanych u świadczeniodawców, z którymi ma zawarte kontrakty. NFZ ich przecież przed zawarciem umowy weryfikuje tak pod względem jakości, jak i bezpieczeństwa, i gwarantuje to swoim ubezpieczonym.
Naganne, ale...
Wracając do sytuacji, jaka miała miejsce w szpitalu prof. Durlika – proceder, który nagłośniły media, uważam za naganny. Nie przypisuję jednak nikomu winy, gdyż dopuszczam taki oto wariant tej historii, że prof. Durlik wiedział, iż zabiegu nie można sfinansować z NFZ, zaś w szpitalu usankcjonowano wewnętrzny mechanizm, w ramach którego część kosztów zabiegu pokrywać będzie fundacja.
Sytuacja dzieje się przecież w wielkim, resortowym szpitalu – placówce, w której funkcjonuje zarówno jego zarząd, jak i działają służby finansowe, które przychód przypisują do miejsca powstawania kosztu, słowem – księgują do określonego zdarzenia.
Nie dla korzyści osobistych
Nie zetknąłem się z informacją, jakoby prof. Durlik miał uzyskać z wpłaty na fundację jakąkolwiek osobistą korzyść.
Z tego względu nie odbieram tej historii jako sprawy Durlika, ale płatnika – patologiczną, z pewnością sytuację, ale będącą konsekwencją nie braku regulacji dotyczących współpłacenia, ale tego, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie nadąża za postępem w medycynie.
Tekst Rafała Janiszewskiego, właściciela Kancelarii Doradczej Rafał Janiszewski.
Przeczytaj także: „Systemowy problem – czy dopłacać do świadczeń?”.