Zwalniaj albo bankrutuj, czyli szczera rozmowa z dyrektorem Szczepańskim

Udostępnij:
Dariusz Szczepański, dyrektor Zespołu Opieki Zdrowotnej w Brodnicy w rozmowie z "Menedżerem" przyznał, że gdyby nie zwolnił kilkudziesięciu pracowników, jego szpital byłby bankrutem. - Krytykowano mnie i zarzucano, że nie mam serca, że nie myślę o zwalnianych. To nieprawda. Miałem jednak wyższe cele - powiedział wprost zarządzający placówką powiatową. Jakie to cele?
Mówi pan wprost o tym, że w trzy lata temu „odtłuścił” pan szpital i tylko dzięki temu pana placówka nie zbankrutowała. Proszę wyjaśnić czym jest „odtłuszczanie”, w jakim zakresie się odbywało? I czy rzeczywiście szpital był tak „zapuszczony”?
- Zdaję sobie sprawę, że „odtłuszczanie” może kojarzyć się negatywnie, ale w środowisku osób, które zajmują się zarządzaniem, określenie to jest normalnym zwrotem. Jest związane z prowadzeniem działań usprawnieniowych, w tym z optymalizacją struktur.

W tym momencie w szpitalu zatrudnionych jest około 380 osób. W kwietniu 2013 roku, kiedy rozpocząłem „odtłuszczanie”, mieliśmy około 420 pracowników. I należy podkreślić, że trzy lata temu polityka kadrowa była prowadzona… niezbyt rozsądnie.

Waży pan słowa. Co oznacza „niezbyt rozsądnie”? Proszę o konkretne przykłady.
- Pierwszy przykład. Szpital zatrudniał pięć osób, które zajmowały się tylko i wyłącznie wymianą butli gazowych z tlenem. Podkreślę, że takie butle wymienia się w zasadzie… raz dziennie. A to oznacza, że pracy dla tych pięciu osób nie było za dużo. Po prostu, nudziły się. Zmiana organizacji monitorowania stanów tlenu umożliwiła wprowadzenie oszczędności. Musieliśmy te osoby zwolnić.

Przykład drugi. Niestety, ale nie było nas stać na prowadzenie zespołów ratownictwa medycznego w układzie kierowca plus ratownicy. W związku z tym jeden z ratowników otrzymał stanowisko dowódcy pojazdu i wówczas można było zrezygnować z kierowców. To również pozwoliło na zmniejszenie kadry.

Trzecia sprawa. Inaczej zaczęliśmy również rozpatrywać funkcjonowanie oddziałów. Niektóre pielęgniarki można było zastąpić opiekunami medycznymi, a niektóre - patrząc uwzględniając jakość ich pracy - zwolniliśmy. Ponadto, oparliśmy pracę pielęgniarek na bloku operacyjnym o umowy kontraktowe w miejsce dotychczasowych umów o pracę. Umożliwiło to bardziej elastyczne zarządzanie kadrą a pracownikom zwiększenie przychodów.

Poszukaliśmy jeszcze oszczędności w grupach dietetyczek, sprzątaczek, pracowników techniczno-administracyjnych.

Jak przebiegały zwolnienia? Jak pan wytłumaczył pracownikom redukcję kadry?
- Przedstawiliśmy sprawę jasno. Albo poddajemy się „odtłuszczaniu” i jesteśmy w stanie dalej funkcjonować, albo kontynuujemy pracę w dotychczasowym formacie, „idziemy” po równi pochyłej i w perspektywie kilku miesięcy bankrutujemy. Gdyby nie podjęte trudne decyzje, moje szpitala dzisiaj nie byłoby.

Na jakie oszczędności pozwoliła „optymalizacja”?
- Pod koniec kwietnia 2013 roku koszty wynagrodzenia pracowników przewyższały sumę pieniędzy, które otrzymywaliśmy za kontrakty z NFZ. Koszty wynagrodzenia stanowiły 105 procent wartości kontraktu! Kwiecień 2013 roku zamknęliśmy stratą miliona i dwustu tysięcy złotych. Konieczna było podjęcie natychmiastowych działań. Nie mieliśmy czasu. Wypłaty „zjadały” budżet naszego szpitala.

Po „optymalizacji” wynagrodzenia stanowiły około 70 procent wartości kontraktu. Powstrzymaliśmy ryzyko „bankructwa”. W latach 2014 i 2015 odnotowaliśmy zysk, potwierdzając tym zasadność podjętych, tych trudnych, działań.

Ile w sumie osób pochłonęła „optymalizacja”? Mówił pan, że dzisiaj pracuje około 380 osób, a wcześniej 420. To oznacza, że zwolnionych było 60 osób, tak?
- Tych pracowników było więcej. Ale za to sukcesywnie uzupełniałem uzupełnialiśmy kadrę lekarską. Wcześniej było 46 lekarzy, dzisiaj jest ich 79. Prawie podwoiliśmy kadrę lekarską! A należy podkreślić, że zobligowani byliśmy zbudować nową strukturę szpitala: pion dyrektora medycznego, w skład którego wchodzą m.in. zespoły krwiolecznictwa, epidemiologii, farmakologii, zakażeń, dział farmacji i inne. Pion głównego księgowego i administracyjno-kadrowy. To sumarycznie około 30 osób.

Czy udało się uniknąć sporów? Nie uwierzę, że nie.
- Mieliśmy dwie sprawy sądowe w Sądzie Pracy. I obydwie wygraliśmy.

Jestem prawie pewien, że zwolnieni pracownicy udali się do lokalnych mediów ze skargą.
- Tak, to prawda. Lokalne media były bardzo mocno przeciwko szpitalowi. Krytykowano mnie i zarzucano, że nie mam serca, że nie myślę o zwalnianych. Ale powiem szczerze: mieliśmy wyższe cele. Zdaję sobie sprawę, że menedżerowie często są odbierani jako osoby bez serca. To nieprawda. Musiałem robić wszystko, że utrzymać szpital „przy życiu”, dać pracę pozostałym pracownikom, a tym samym dać szansę na leczenie pacjentom.

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia/ i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.