PAP/Tomasz Gzel i Leszek Szymański
PAP/Tomasz Gzel i Leszek Szymański

„Moje zdrowie” nadzieją, że będziemy chcieli się badać

Udostępnij:

5 maja wystartowało „Moje zdrowie” – program, który zastąpił „Profilaktykę 40+”. Już w pierwszym tygodniu jego funkcjonowania za pośrednictwem Centrum e-Zdrowia i aplikacji mojeIKP i IKP ankiety kwalifikujące do skorzystania z badań profilaktycznych wypełniło ponad 80 tys. osób. „Menedżer Zdrowia” o ocenę założeń tego największego jak do tej pory programu profilaktyki zdrowotnej pyta szefów organizacji lekarzy rodzinnych – Bożenę Janicką, Jacka Krajewskiego i Michała Sutkowskiego.

  • Specjaliści patrzą na przegląd profilaktyczny „Moje zdrowie”, który zaczął funkcjonować od 5 maja, z ogromną nadzieją. W ich ocenie program ma potencjał, aby przynieść społeczeństwu konkretne korzyści zdrowotne
  • Bożena Janicka twierdzi, że najwyższy czas, żeby Polacy mieli świadomość, że trzeba zrobić „przegląd techniczny” swojego stanu zdrowia. Podkreśla, że coraz młodsze osoby cierpią na różne dolegliwości, które wcześnie wykryte dają szansę na całkowity powrót do zdrowia
  • Janicka zaznacza, że dzięki programowi Polacy służbę zdrowia przestaną traktować jedynie jako narzędzie do leczenia choroby, ale także jako profilaktykę
  • Czy wystarczy sił kadrze na realizację programu w POZ? – Może być z tym kłopot – wskazuje ekspertka
  • Zdaniem Jacka Krajewskiego nowy bilans zdrowia nie będzie mijał się z celem, ponieważ w porównaniu z „Profilaktyką 40+” pacjent „odczuje długotrwałe skutki udziału w programie”. Pacjent oprócz standardowych badań będzie mógł skorzystać z badań dodatkowych i konsultacji profesorskich 
  • W ocenie Krajewskiego słabością tego programu jest jego… dobrowolność
  • Michał Sutkowski przyznaje, że mankamentem jest brak odpowiedniej promocji „Mojego zdrowia”, wiedza na jego temat jest bardzo mała. – Przez pierwsze dziewięć dni jego funkcjonowania żaden z pacjentów mnie o niego nie zapytał. Najprawdopodobniej to my, lekarze, będziemy z tym programem wychodzić do swoich pacjentów – stwierdza lekarz 

Nasze zdrowie wymaga systematycznego „przeglądu technicznego”

– Patrzę na „Moje zdrowie” jak na ogromną nadzieję dla naszego społeczeństwa. Dlaczego? Ponieważ jest to wreszcie program o tym, że Polacy mają się badać, że bilans zdrowia nie kończy się na osiemnastym roku życia. To będzie największy sukces, jeżeli naszych obywateli wyedukujemy w zakresie badań przesiewowych. O samochód dbamy. Przynajmniej raz na rok robimy mu przegląd techniczny. Najwyższy czas, żeby Polacy mieli świadomość, że trzeba zrobić „przegląd techniczny” swojego stanu zdrowia, bo mniej dbamy o swoje zdrowie niż o nasze pojazdy – mówi Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia.

– Bardzo istotne jest to, że program obejmuje już osoby od 20. roku życia, kiedy jeszcze młodzi ludzie nie zapomnieli, że trzeba pójść do lekarza, bo przecież ostatni bilans robiony jest, kiedy mają 18–19 lat. Ten program musimy wdrożyć, będzie on z pewnością ewoluował, będą zakresy, o które trzeba będzie go rozszerzyć, ale od czegoś trzeba zacząć. To jest dobry kierunek – podkreśla ekspertka.

Jak dodaje, czas pokaże, na ile trzeba będzie jeszcze popracować nad ankietą kwalifikacyjną do programu. Prezes PPOZ wskazuje między innymi na konieczność szerokiego informowania o szczepieniach i zaleceniach w tym zakresie.

– Bardzo się cieszę z tego programu, mam z tego powodu ogromną satysfakcję, bo już 15–20 lat temu w Sejmie promowałam ideę zamiany książeczki zdrowia dziecka na książeczkę zdrowia, która nie będzie się po pierwsze kończyć na badaniach 18–19-latka, ale zawierała też informacje o zdrowiu człowieka dorosłego, żeby pilnować robienia mammografii, cytologii u kobiet, badania jąder u mężczyzn. Niestety, coraz młodsi ludzie cierpią na różne przypadłości – bez względu na to, czy są to kobiety czy mężczyźni – które wcześnie wykryte dają szansę na całkowity powrót do zdrowia czy uniknięcie poważnych konsekwencji zachorowania – zauważa prezes Janicka.

Jak podkreśla, udział w programie, rozmowa z lekarzem będą okazją do rozmów o zalecanych szczepieniach – nie tylko przeciw grypie, o samobadaniu piersi, jąder czy znamion.

– Mam nadzieję, że dzięki temu programowi Polacy ochronę zdrowia przestaną traktować jedynie jako narzędzia do leczenia choroby, ale także jako profilaktykę, zapobieganie chorobom, bo tak naprawdę medycyna naprawcza powinna być już na następnym etapie dbałości o zdrowie. Na razie robimy na odwrót. Do lekarza chodzimy w ostateczności, jak już nam coś dolega. Nie badamy się, a później mamy pretensje do całego świata, obwiniając także system opieki zdrowotnej. Chodzi o uświadomienie wszystkim, że to nie system, lecz oni sami są odpowiedzialni za własne zdrowie. Na marginesie – chyba jeszcze nigdy żadnemu programowi nie wystawiłam tak pozytywnej opinii. Na razie dopiero ruszył, zobaczymy jednak, jak będzie realizowany w praktyce, jak będzie się rozwijał – mówi prezes Janicka.

Wystarczy sił?

Pytana o wyceny procedur w programie „Moje zdrowie”, o to, że za udział w nim pacjenta POZ otrzyma pieniądze dopiero po zakończeniu całego procesu, łącznie z zrealizowanymi badaniami i po kompleksowej ocenie stanu zdrowia i stworzeniu planu zdrowotnego dla pacjenta, prezes PPOZ podkreśla, że jest zwolennikiem tego, że za dodatkowe zadania powinny być dodatkowe pieniądze.

– Jestem zwolennikiem bardziej „marchewki” niż „kija”. Myślę, że w tym przypadku Ministerstwo Zdrowia nad tym problemem się pochyliło i wycena jest na odpowiednim poziomie. Czy będą chętni do programu? Tu ważną rolę odegrają wszystkie rodzaje mediów. Istotne jest, żeby społeczeństwo zrozumiało, że musi się badać i samo musi być odpowiedzialne za swoje zdrowie. Teraz ma do dyspozycji program, który da możliwość wykonania wielu badań i nie ma powodu do narzekań, że lekarz mu nie wypisał skierowania na jakieś badanie – stwierdza Bożena Janicka.

Pytana, czy wystarczy sił kadrze na realizację programu w POZ-etach, zwłaszcza tych małych, szefowa PPOZ przyznaje, że może być z tym kłopot, szczególnie w małych ośrodkach.

– Odbyłam już kilka spotkań, podczas których o tym rozmawialiśmy. Wszyscy obawiają się tego dodatkowego obłożenia pracą. Będziemy się zastanawiać, jak wzmocnić odpowiednio takie POZ-ety, bo nie możemy zapominać, że lekarz rodzinny to dostępność, odpowiedni sprzęt i ludzie. Stawka kapitacyjna powinna wzrosnąć po to, aby można było zatrudnić dodatkowo asystenta, rejestratorkę czy inną pomoc. Nie możemy patrzeć na POZ-ety z perspektywy Warszawy, Wrocławia czy mojego Poznania. Bez wsparcia małe ośrodki – zapracowane, z jednym lekarzem i dużą liczbą deklaracji osób 70 plus – napotkają problemy, bo czasowo i organizacyjnie nie będą w stanie temu podołać. To jest w tej chwili mój dylemat, jak tym ludziom pomóc, bo nie może być tak, że w jednych POZ-etach program „Moje zdrowie” będzie realizowany, a w innych nie – mówi prezes Janicka.

Solidny, przemyślany

Jak podkreśla Jacek Krajewski, prezes federacji Porozumienie Zielonogórskie, założenia programu „Moje zdrowie” są ze wszech miar słuszne.

– Program jest przemyślany bardzo solidnie i oparty na dowodach naukowych. Nie jest robieniem bilansu dla bilansu, żeby go jedynie odnotować, tylko rzeczywiście wniesie konkretne kwestie, jeżeli chodzi o zdrowotność społeczeństwa. Nie dość, że będziemy mieli konkretne dane dotyczące osób, które do niego przystąpią, to będziemy mogli robić im jakiś plan, będzie konsultacja lekarska. Defektem, jeżeli chodzi o „Profilaktykę 40+”, było to, że pacjent wykonywał badania, mierzono go, ważono itd., ale tak naprawdę nie wiadomo, co z tymi badaniami później się działo. Często było tak, że pacjent zrobił badania, zobaczył, że normy są w porządku i… nie konsultował tych badań z lekarzem – mówi prezes Krajewski.

– Często była to praca mijająca się z celem. Teraz to zostało uzupełnione i nie dość, że pacjent ma od razu pewien standardowy pakiet badań do wykonania, które się zleca po wypełnieniu ankiety, to jeszcze później od razu już na podstawie tej wiedzy można zlecić dodatkowe badania i konsultacje. Czyli skutki tego, że pacjent wejdzie do programu, są długofalowe. To jest już pomyślane w ten sposób, że nawet zdrowy pacjent, który nie odczuwa choroby, ale który chce się przebadać, żeby mieć jasność, czy mu coś nie zagraża, konsultowany jest z profesjonalistą medycznym na podstawie nie tylko zwykłego badania fizykalnego, ale także pewnych parametrów, które są określone, także laboratoryjnie. Na koniec powstanie indywidualny plan zdrowotny, który określi jakąś dalszą ścieżkę postępowania wynikającą z ryzyk czy zagrożeń, które ujawni ankieta – dodaje Jacek Krajewski.

Siła i słabość

Jak mówi z uśmiechem prezes PZ, jedyną słabością tego programu jest jego… dobrowolność. Z jednej strony jest to słabość, ale z drugiej siła.

– Moim zdaniem, tak jak większość programów profilaktycznych, jak na przykład w przypadku tego dotyczacego chorób układu krążenia, ta dobrowolność niestety powoduje, że wielu pacjentów się do niego nie zgłasza. Nawet wiedząc, że są takie badania. Na nic zawiadamianie, wysyłane informacje, że można skorzystać bezpłatnie z badania – pacjenci nie przychodzą. Tłumaczą się brakiem czasu, brakiem przejęcia się własnym stanem zdrowia. Nie ma w naszym kraju mody, żeby chodzić do lekarza, szczególnie gdy jest się zdrowym, żeby przyjść do lekarza nie po to, żeby leczyć chorobę, tylko po to, żeby nie zachorować. To, co jest do zrobienia, to zmiana mentalności – zwraca uwagę Jacek Krajewski.

Można jednak oczekiwać, że atrakcyjność tego programu spowoduje, że będzie popularniejszy niż „Profilaktyka 40+”. Czy będzie jednak jakieś narzędzie, które zmusi pacjenta, żeby przyszedł, po wykonanych badaniach na wizytę podsumowującą, odebrał swój indywidualny plan zdrowotny? Bo tylko wtedy za jego udział w programie zapłaci Narodowy Fundusz Zdrowia.

– „Zmusić”, a raczej sprowokować pacjenta do tego, aby przyszedł na wizytę końcową, nie możemy. To też było minusem „Profilaktyki 40+”, w której wiele badań było robionych „sobie a muzom”. Żeby ten program dał jakieś efekty – nie mówię już o jego rozliczeniu, ale by przyniósł korzyści pacjentowi – musimy mu przedstawić plan działań, przekazać, czy powinien dalej się diagnozować, w zależności od ryzyk, które posiada, jakie mu zlecić badania, jakich potrzebuje konsultacji. Jeżeli zatem ktoś jest poważny i wypełnił ankietę, to konsekwencją powinna być konsultacja ze specjalistą, z profesjonalistą medycznym – lekarzem, pielęgniarką czy położną – stwierdza prezes federacji PZ.

Autorytet lekarza rodzinnego

Jak podkreśla Jacek Krajewski, w medycynie rodzinnej, w której lekarze wielu swoich pacjentów znają niemal od urodzenia, ważny jest autorytet.

– Jeżeli ktoś się zaangażuje, wypełni ankietę w aplikacji – lub komuś w tym pomożemy w gabinecie, bo nie wszyscy są sprawni cyfrowo – zrobi badania, to znajomość lekarz rodzinny – pacjent jest wartością dodaną i powoduje, że pacjent czuje się odpowiedzialny po takiej rozmowie. W mojej ocenie 8–9 osób, biorąc na przykład pod uwagę populację w moim rejonie, doprowadzi cały proces do końca. Być może w innych przypadkach to będzie trochę mniej, ale na pewno po pierwszym kontakcie z lekarzem to, że taka osoba przyjdzie po indywidualny plan zdrowotny, zdecydowanie wzrasta – podkreśla.

Prezes, pytany o to, czy realizacja programu nie zakłóci normalnej pracy przychodni, wyjaśnia, że sprawna będzie wymagała przeorganizowania pracy przychodni, szczególnie w okresach mniejszej zachorowalności – od maja do października.

– Bardziej obawiamy się tego, żeby pacjenci chcieli skorzystać z programu niż tego, że się do niego nie dostosujemy. W okresach zwiększonej zachorowalności na pewno trochę tempo jego realizacji się zmniejszy, ale na pewno nie zostanie to przerwane. Może nie będzie dużo tych bilansów robionych w jeden dzień, bo będzie więcej takich pacjentów, ale na pewno zachowana zostanie ciągłość – podkreśla Jacek Krajewski.

Więcej wiedzy i promocji

Podobnie jak prezes Janicka i prezes Krajewski pozytywnie program „Moje zdrowie” ocenia Michał Sutkowski, prezes elekt Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce.

– Program ma niewątpliwie jakieś niedoróbki techniczne, może też metodologiczne, ale oceniam go generalnie bardzo dobrze. To jest pierwszy taki duży projekt o charakterze profilaktycznym. I powszechny – co trzeba dodać. Robimy go niestety jak zwykle trochę „po polsku”, na ostatnią chwilę. Nie ma odpowiedniej promocji, nie ma wiedzy na jego temat. Bardziej propaguje go Narodowy Fundusz Zdrowia niż ministerstwo – mówi ekspert.

– Możemy powiedzieć, że mamy „pierwsze koty za płoty”. Program rozkręca się nieco niemrawo. Pierwszego dnia było nim duże zainteresowanie wśród ludzi młodych i świadomych. Na tej podstawie wyrażę przekonanie, że będzie z tego „chleb”. Zawarte są w nim ciekawe rozwiązania, zbliżone do wymogów opieki koordynowanej, rozwiązań idących dalej niż dotychczasowe próby przeciwdziałania chorobom w pierwotnej – pierwszo- czy drugorzędowej prewencji – dodaje.

Jak przyznaje, na razie wiedza pacjentów na temat programu jest bardzo mała.

– Przez pierwsze dziewięć dni jego funkcjonowania żaden z pacjentów mnie o niego nie zapytał. Najprawdopodobniej to my, lekarze, będziemy z tym programem wychodzić do swoich pacjentów i wcale nie w kontekście zarobku, jaki się na jego końcu pojawia, ale w kontekście poprawy compliance, jeśli chodzi o pacjentów, oraz poprawy różnego rodzaju parametrów ich zdrowia – i to jest kierunek, w którym powinniśmy podążać – podkreśla Michał Sutkowski.

Także dla młodych

Jak zauważa, początki realizacji każdego programu są trudne. Z „Profilaktyki 40+” przez 2,5 roku działania – która wbrew początkowej krytyce nie była najgorszym programem – skorzystało prawie 5 milionów osób powyżej 40. roku życia, co stanowi prawie 20 proc. osób dorosłych, a w przypadku tych powyżej 40 lat – jeszcze więcej.

– Biorąc pod uwagę te dane i te dotyczące na przykład mammografii, w których badania bierze w Polsce udział około 30 proc. populacji, w cytologii 12,8 proc., to okazuje się pozostałe programy nie generują dużo większej liczby pacjentów. Teraz mamy do dyspozycji program profilaktyki zdrowotnej, który zawiera różne, ciekawe badania, jak chociażby te określające lipoproteinę A – mówi ekspert, dodając, że należałoby na ten temat zarówno dla lekarzy, jak i pacjentów robić szkolenia.

– To jest wskaźnik problemów sercowo-naczyniowych u ludzi młodych. Dla nich ważne jest zrobienie takiego badania nie tylko z racji ciekawości, że to nie jest zwykła morfologia albo badanie poziomu cukru, tylko coś, co się „mądrze” nazywa, więc pewnie jest bardzo mądre. Tak, takie jest to badanie, które powinny robić szczególnie osoby młode. I najważniejsza rzecz, jaka jest w programie, to indywidualny plan zdrowia, w którym będzie wszystko – między innymi ocena ryzyk, szczepienia, zalecenia, jakie i kiedy badania ma robić. Teraz czekamy, żeby ten program się rozkręcił – podsumowuje dr Michał Sutkowski.

Przeczytaj także: „Misja profilaktyka”.

Menedzer Zdrowia twitter

 
© 2025 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.