iStock

Jedno miejsce pracy – spytaliśmy ekspertów, czy to dobry pomysł

Udostępnij:
Co zrobić, kiedy brakuje lekarzy? Rządzący chcą premiować zatrudnionych w jednym publicznym miejscu pracy – ma to ukrócić, ich zdaniem, przesadną pogoń za pieniądzem w środowisku i tym samym wielozatrudnienie. Czy to pomoże?
Komentarz Bartosza Fiałka, zastępcy dyrektora do spraw medycznych Samodzielnego Publicznego Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Płońsku i przewodniczącego Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy:
Dla mnie jako lekarza nie zmieni się wiele. Jestem reumatologiem – od dwóch lat około 95 proc. czasu pracy spędzam w jednej placówce leczniczej. Przez pozostałe 5 proc. przyjmuję pacjentów w prywatnej poradni reumatologicznej. Robię to głównie po to, by skrócić kolejki do poradni finansowanych z pieniędzy publicznych – poradnia prywatna jest dodatkową ścieżką uzyskania konsultacji medycznej ze mną. Rezygnacja z dodatkowej poradni reumatologicznej – za co dostanę jeszcze premię – nie wpłynie więc na mój status, ale istotnie zmniejszy dostęp do mojej pomocy, do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Dla pacjentów może być to problem.

Wiadomo, że głównym kłopotami polskiej ochrony zdrowia są skrajny brak kadr medycznych i niewspółmierne do potrzeb finansowanie. To przede wszystkim z tego pierwszego powodu lekarze pracują w kilku miejscach. Oczywiście, jak w każdej grupie zawodowej, wśród nas osoby, dla których pieniądze to główna motywacja, ale sądzę, że są to raczej wyjątki. Regułą jest natomiast praca w kilku podmiotach leczniczych, aby te… w ogóle funkcjonowały. Ordynacja dzienna w jednym miejscu, dyżury w innym – to codzienność części medyków. W innym wypadku wiele oddziałów szpitalnych należałoby zamknąć. Ograniczenie lekarzy do pracy w jednym miejscu mogłoby pozytywnie wpłynąć na ich wydajność, ale istotnie zmniejszyłoby dostęp do usług medycznych.

Podsumowując – i w przypadku AOS, i szpitalnictwa, premiowanie lekarzy za pracę w jednym miejscu najpewniej pogorszyłoby dostęp do świadczeń medycznych dla chorych.

Komentarz Piotra Pawliszaka, prezesa Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie – na podstawie stanowiska ORL w Warszawie:
W przypadku ograniczeń miejsc pracy do jednego etatu niemożliwe byłoby zapewnienie ciągłości funkcjonowania wielu komórek organizacyjnych szpitali i przychodni, a w związku z tym minimalnego bezpieczeństwa w zakresie zdrowia znacznej części społeczeństwa. Jak bardzo jest źle? Jeden z lekarzy senatorów dyżurował, będąc na bezpłatnym urlopie, by została zachowana ciągłość pracy oddziału.

Komentarz Filipa Pawliczaka, członka Naczelnej Rady Lekarskiej:
Czy kolejna chaotyczna propozycja rządzących jest w ogóle możliwa do sfinansowania przez podmioty medyczne i Narodowy Fundusz Zdrowia? Mam wątpliwości.

Mimo to na pochwałę zasługuje w ogóle chęć docenienia pracowników, którzy poświęcają czas i energię na pracę wyłącznie w jednym miejscu, zwłaszcza w niedofinansowanych placówkach sektora publicznego. Od dawna w środowisku podnosiliśmy postulat „jeden lekarz, jeden etat”. Należy jednak brać pod uwagę realia publicznej ochrony zdrowia, warunki leczenia i to, że pacjenci zwykle długo oczekują na świadczenia. To właśnie błędy organizacji systemu powodują, że zarówno lekarze, jak i pacjenci szukają rozwiązań dodatkowych – zwykle poza sektorem publicznym. Rządzący doskonale wiedzą, że taka formuła warunkuje dalsze funkcjonowanie niewydolnego systemu. Każde premiowanie za pracę w publicznych placówkach jest korzystne, o ile zapewnione jest ich dodatkowe finansowanie, bo tylko tak zwiększa się ich stabilność i konkurencyjność.

Komentarz Marcina Karolewskiego, wiceprezesa Okręgowej Rady Lekarskiej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej:
Zatrudnienie w jednym miejscu oraz zgodnie z normami określonymi w Kodeksie pracy jest od lat postulatem zgłaszanym przez izby lekarskie, a konieczność pracy ponad miarę, często kilka dni z kolei w wielu miejscach, nie jest „pogonią za pieniądzem”, lecz konsekwencją zaniedbań systemowych, skutkujących przemęczeniem, wypaleniem i masowym odchodzeniem pracowników medycznych – których i tak jest za mało – z państwowego systemu ochrony zdrowia. Wielozatrudnienie to ratowanie systemu dzięki poświęceniu lekarzy i innych przedstawicieli zawodów medycznych.

Premie dla pracujących w jednym miejscu mogą być oczywiście nośnym hasłem – pytanie, kto ewentualnie będzie je finansować? Wiemy, jaki chaos spowodowała ustawa o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych i że wielu dyrektorów szpitali nie miało – i nie ma – z czego wypłacać podwyżek wynikających z przepisów. Czy możemy być przekonani, że tym razem byłoby inaczej?

Komentarz Krzysztofa Bukiela, członka prezydium Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy i byłego przewodniczącego OZZL:
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy od zawsze postulował, aby lekarze pracowali w jednym miejscu pracy i byli za to godziwie wynagradzani. Czy lekarze tego chcą? Myślę, że tak, ale nie bardzo wierzą, że jest to możliwe.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy opublikował raport „Jak zmienia się rynek pracy lekarzy – lekarz jako pracownik 2020–2022” – to druga edycja badania dotyczącego pracy lekarzy w publicznym i prywatnym sektorze. Pierwsze przeprowadzono w lutym 2020 r. Z raportu wynikało, że niewielka mniejszość lekarzy odrzuca pracę „na wyłączność” u jednego pracodawcy niezależnie od proponowanego wynagrodzenia. Dla reszty ważna jest kwota wynagrodzenia, aby lekarz nie był zmuszony – czy raczej nie czuł się zmuszony – do dorabiania. Jaka to kwota? W 2020 r. – przy poziomie wynagrodzeń powyżej 15 tys. zł netto za etat – gotowych do pracy wyłącznie w jednym miejscu w publicznej ochronie zdrowia było 84 proc. ankietowanych. W 2022 r. podobny odsetek chętnych był przy wynagrodzeniu na poziomie ok. 20 tys. zł netto za etat. W praktyce mogłyby to być pensje niższe niż te, które podałem. Inaczej bowiem mówi się o czymś, co się wydaje odległe i niepewne, a inaczej o rzeczywistości. Sonda była traktowana przez lekarzy jako swoiste korespondencyjne negocjacje w tej sprawie, a podane kwoty stanowiły niejako punkt wyjścia w tych negocjacjach.

Jest rzeczą oczywistą, że zatrudnienie lekarza w jednym miejscu, zwłaszcza w odniesieniu do publicznych szpitali, jest korzystne i dla lekarzy, i dla pacjentów, i systemu. Wielokrotnie wymienialiśmy te korzyści – lekarz jest mniej zmęczony, bardziej skoncentrowany na pracy, więcej uwagi poświęca pacjentom, popełnia mniej błędów. To przekłada się na lepszą opiekę medyczną, niższe koszty – mniej badań, które nieraz są wykonywane „na wszelki wypadek” przez lekarza, niemającego czasu na głębszą analizę. Zmniejszają się też „pokusa” i „możliwości” korupcyjne dla lekarzy.

Wprowadzenie zatrudnienia lekarzy w jednym miejscu pracy byłoby – oczywiście – bardziej kosztowne w porównaniu z tym, co jest teraz. Trzeba by zapłacić więcej za etat, zmniejszyłaby się liczba dostępnych „lekarzodni”, co spowodowałoby konieczność zwiększenia liczby zatrudnionych . Dla niektórych, zwłaszcza dla rządzących, jest to dobry pretekst, aby nic w tym zakresie nie czynić. Jeśli minister zdrowia mówi o tej sprawie, to tylko dlatego, że został zmuszony do reakcji na wystąpienie prezesa PiS, który stwierdził, że „lekarze powinni pracować w jednym miejscu pracy i nie gonić na pieniądzem”. Podejrzewam, że prezes PiS nie bardzo wie, dlaczego tak się nie dzieje. Minister ma nieco więcej rozeznania w tym zakresie, dlatego wcześniej nie podejmował tego tematu, ale teraz może czuć się zmuszony coś zrobić.

Co się zatem wydarzy – na jaką propozycję minister zdrowia się zdobędzie?

Niestety, podejrzewam, że będzie to propozycja działań pozornych, mających pokazać, że rząd coś robi, ale lekarze nie chcą współpracować. Dzięki temu minister upiecze dwie pieczeni na jednym ogniu.

Po pierwsze, pokaże, że ma dobrą wolę, aby wprowadzić oczekiwane zmiany. Po drugie, udowodni, że lekarze sprzeciwiają się tym zmianom, bo – jak to ujął prezes PiS – za bardzo uganiają się za pieniędzmi i nie mają poczucia misji. I – co chyba najważniejsze – po trzecie, minister nie będzie musiał podejmować działań rzeczywiście reformatorskich, przełomowych, które musiałyby poprawić wykorzystanie kadr lekarskich. Bo – trzeba to mocno podkreślić – aby zasada: „jeden lekarz – jedno miejsce pracy” została wprowadzona, trzeba zmienić wiele innych elementów systemu, aby zmniejszyć zapotrzebowanie na pracę lekarzy – na przykład zracjonalizować korzystanie z pomocy lekarskiej przez pacjentów, zmienić organizację funkcjonowania szpitali, ograniczyć biurokrację, zastąpić lekarzy innymi pracownikami, gdzie tylko jest to możliwe. Na takie działania – podejrzewam – ministra Niedzielskiego nie stać. Dlatego pewnie skończy się pozorami – na przykład minister zaproponuje niewielką kwotę dodatku do płacy minimalnej – obecnie wynosi ona 1,45 średniej krajowej za rok ubiegły, czyli 8200 zł za etat – dla osób, które zechcą pracować „na wyłączność” w publicznym szpitalu. Oczywiście, lepsze to – dla tych lekarzy, którzy i tak pracują w jednym miejscu – niż nic, ale przełomu to nie spowoduje. Kwota wynagrodzenia musiałaby być zbliżona do tego, co określili lekarze we wspomnianych sondach. Może nie aż tyle, ale niewiele mniej.

Komentarz Andrzeja Sokołowskiego, prezesa Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych:
Zapowiedź rządzących to skandal. Zamiast konkurowania jakością i sprawnością w systemie proponuje się rozwiązania z minionej epoki. Można powiedzieć, że komuna wraca.

Rządzący zdają sobie sprawę, że brakuje lekarzy. Nie wiedzą jednak – lub nie chcą wiedzieć – że wymuszenie pracy w sektorze publicznym nie rozwiąże problemu, a może spowodować jeszcze większy chaos na branżowym rynku pracy, psując go przy tym i podbierając pracowników z sektora prywatnego.

Przeczytaj także: „Podwyżki dla pracujących w jednym miejscu” i „Lekarz jak ksiądz?”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.