
Zmory SOR-ów
Szpitalny oddział ratunkowy finansowany jest według wyliczanego co rok ryczałtu. Pacjenci w grupie wyższej niż pierwsza zwiększają go na kolejny rok, zatem teoretycznie opłaca się ich leczyć, bo w kolejnym roku pieniędzy dla SOR-u będzie więcej. Żeby prowadzenie oddziału się opłacało, najlepiej, by pacjent był tam reanimowany, a potem umarł.
„Gazeta Wyborcza” publikuje artykuł poświęcony warunkom, jakie panują na przepełnionych SOR-ach.
– Nikomu nie życzę pracy w takich warunkach – mówią gazecie osoby, które pracują na warszawskich szpitalnych oddziałach ratunkowych.
Kto weźmie pacjentkę?
Poranna odprawa w jednym ze szpitali w Warszawie. Czworo pacjentów z oddziału ratunkowego wymaga dalszego leczenia na oddziale internistycznym, za chwilę minie im doba na SOR-ze. Na internie wolnych łóżek brak, jest jednak szansa na dwa wypisy w ciągu dnia. A więc dwa łóżka się zwolnią. To z czym jest najstarszy pacjent na SOR-ze? W żargonie lekarzy to nie najstarszy wiekiem, ale najdłużej przebywający na oddziale ratunkowym. To kobieta z wodobrzuszem.
– Kto weźmie pacjentkę, zbada brzuszek? – dyrektor medyczny szpitala pyta ordynatorów oddziałów. Może chirurgia? Tu też nie ma wolnych łóżek. I tak pacjentka z wodobrzuszem ląduje na... ginekologii.
– Czy ginekolodzy sobie poradzą? Gdyby to było zapalenie wyrostka robaczkowego czy zapalenie płuc, to nie, ale z wodobrzuszem – tak. A jak przestaną sobie radzić, to może zwolni się łóżko na internie – tłumaczy gazecie anonimowo szef szpitala.
Opowiada, że czasami manewr jest bardziej skomplikowany. Pacjenta z SOR-u bierze na przykład chirurgia, ale tak jakby został przyjęty na internę, bo inaczej leczenia nie uda się rozliczyć. Dlatego wystarczy, że internista zejdzie na chirurgię i zajmie się pacjentem. Najważniejsze, żeby zwolnić łóżko na SOR-ze. Bo za chwilę może tu przyjechać kolejna karetka z pacjentem, którego nie ma teraz gdzie położyć, a odesłać nie można.
I co wtedy?
– Tak też się zdarza, jeśli mimo naszych porannych manewrów nie uda się zwolnić żadnego łóżka na SOR-ze. Wówczas pielęgniarka oddziałowa wyciąga wózek albo kładzie pacjenta w sali reanimacyjnej, która zwykle jest wolna. A jak przyjeżdża kolejny pacjent, to wyciąga następny wózek. A potem dzwoni, że już nie ma więcej wózków – opowiada zarządzający szpitalem.
Na SOR-ze nie ma już gdzie palca wsadzić
Po południu w szpitalu odbywa się kolejna odprawa, na koniec dnia roboczego. Nierzadko pod hasłem „Na SOR-ze nie ma już gdzie palca wsadzić”.
– Wówczas odbywa się siłowe przekazanie pacjenta, bo żaden oddział nie może już odmówić – mówi szef szpitala.
– Szpitalny oddział ratunkowy musi pracować. Te wszystkie historie z SOR-ów o tym, że ktoś tam kilka dób leżał na wózku, wynikają z tego, że inne oddziały w szpitalu nie są w stanie obsłużyć tych pacjentów – dodaje.
Dyrektor szpitala przyznaje, że wszpitalach jest za mało łóżek internistycznych.
– Świadczenia na internie są słabo wyceniane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, a przez to ich wykonywanie jest skrajnie nieopłacalne. Poza tym łóżka nie leczą. Mogę zlikwidować połowę ortopedii i zrobić dodatkowych 30 łóżek internistycznych, ale skąd wezmę internistów do pracy? – zastanawia się.
Co blokuje SOR-y?
– Pacjenci się nauczyli, że wizyta na SOR-ze skraca kolejkę do specjalisty. Przepis mówi, że u pacjenta, który został przyjęty na SOR, wizyta kontrolna w poradni specjalistycznej musi się odbyć w ciągu siedmiu dni. Ludzie mówią otwartym tekstem: „Wolę sobie posiedzieć z książką na SOR-ze i stracić sześć godzin...”, bo wiedzą, że w triażu dostaną kolor zielony, a zieloni czekają do sześciu godzin, niż czekać na konsultację miesiącami – wskazuje zarządzający szpitalem.
Kolejną zmorą oddziałów ratunkowych są pacjenci, którzy powinni zgłosić się do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), czyli rodzinnego. Ale przyszli na SOR. To również zieloni pacjenci z dolegliwościami typu: ból ręki odczuwany od wczoraj, ból głowy i obrzęk kolana od trzech dni, ból brzucha od miesiąca.
Czy to jest stan nagłego zagrożenia życia? Skoro chodzą z tym kilka dni, to nie. Czy lekarz podstawowej opieki zdrowotnej mógłby pomóc, zbadać, zlecić diagnostykę? Tak. Tylko biorąc pod uwagę to, jak skromnie wyceniane jest leczenie pacjentów [przez lekarzy rodzinnych – red.], wolą nie zlecać zbyt wielu badań. Dlatego czasem sami lekarze rodzinni odsyłają pacjentów na SOR.
Co się opłaca na SOR-ze
Na pytanie, czy są statystyki, ilu pacjentów zgłaszających się na SOR dostaje kolor zielony, co znaczy, że ich przypadek nie jest pilny i pewnie wystarczyłoby, żeby zgłosili się po pomoc do lekarza rodzinnego, szef szpitala odpowiada, że NFZ kategoryzuje inaczej, w zależności od tego, jakie pacjent otrzymał świadczenie.
– SOR finansowany jest według wyliczanego co rok ryczałtu. Pierwsza grupa to pacjenci, którym udzielono porady, wypisano receptę, ewentualnie podano lek. Za ich obsłużenie NFZ w żaden sposób nie powiększa ryczałtu na kolejny rok. Druga grupa to te same czynności plus na przykład podanie kroplówki. W trzeciej grupie są ci, którym dodatkowo zrobiono choćby tomografię. W czwartej była prowadzona na przykład akcja reanimacyjna. Pacjenci w grupie wyższej niż pierwsza zwiększają ryczałt na kolejny rok, więc teoretycznie opłaca się ich leczyć, bo w kolejnym roku pieniędzy dla SOR będzie więcej. No chyba że trzeba ich było położyć na oddział, wówczas ich rozliczenie w całości przejmuje oddział, na który trafili – tłumaczy, dodając, że żeby prowadzenie SOR-u się opłacało, najlepiej, by pacjent był tam reanimowany, a potem umarł. Taka smutna prawda.
Przeczytaj także: „Atak na SOR – można byłoby tego uniknąć, gdyby była izba wytrzeźwień” i „Każdy może sprawdzić, jakie są kolejki na SOR”.