Elżbieta Puacz: Diagnosta-ogrodnik robi badanie za złotówkę. Czy takiej medycyny laboratoryjnej chcemy?

Udostępnij:
Prezes Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych opowiada o bolączkach medycyny laboratoryjnej. Mówi między innymi o outsourcingu i o tym, kto może zostać diagnostą. Podkreśla też, że: - Około 80 procent decyzji lekarskich podejmowanych jest na podstawie wyniku badań laboratoryjnych i niedbanie o to, kto i jak je wykonuje, jest niezrozumiałe.
Czy pani zdaniem, zmiany na stanowiskach wiceministrów wpłyną na politykę Ministerstwa Zdrowia w kwestii medycyny laboratoryjnej? Wiceminister Szczurek-Żelazko nadzoruje dwa ośrodki badania jakości badań laboratoryjnych, a wiceminister Tombarkiewicz dostał pod opiekę Departament Szkolnictwa Wyższego i tym samym zajmuje się kształceniem diagnostów.
- Wiążemy z tym wielkie nadzieję. W polskim systemie medycyna laboratoryjna jest niezauważona. I to od lat. Mimo obietnic nic nie było robione w sprawie poprawienia medycyny laboratoryjnej w Polsce i jej miejsca w systemie ochrony zdrowia. Dlatego liczymy na to, że osoby, które obecnie w Ministerstwie Zdrowia przejmują stery, podejmą decyzje, które sprawią, że medycyna laboratoryjna znajdzie się na właściwym miejscu w systemie.

Czy rozmawiała pani z panią Szczurek-Żelazko i panem Tombarkiewiczem? Szczerze, czy można spodziewać się poprawy?
- Rozmawiałam. Pani minister Szczurek-Żelazko i pan minister Tombarkiewicz to praktycy. Znają codzienne funkcjonowanie szpitala i rolę diagnostów w opiece nad pacjentem. Wiedzą jaka jest wiedza i praca diagnosty laboratoryjnego, czym jest laboratorium w opiece nad pacjentem, jaką rolę odgrywają badania laboratoryjne w profilaktyce, diagnostyce i terapii człowieka. Do tej pory medycyna laboratoryjna oraz funkcjonowanie laboratorium odbierane są jako koszty, a nie jako zysk dla pacjenta i całego systemu zdrowia. Dobrze prowadzone medyczne laboratorium diagnostyczne przynosi zysk także szpitalowi, wykonując badania zlecane przez zewnętrzne podmioty. Tymczasem ze względu na oszczędności i brak podjęcia działań marketingowych laboratoria są outsourcingowane.

A pani zdaniem nie powinny być, tak?
- Zdecydowanie nie powinny. Laboratorium jest integralną częścią szpitala, jest jak organ w organizmie człowieka, bez którego nie może on prawidłowo funkcjonować. Około 80 procent decyzji lekarskich podejmowanych jest na podstawie wyniku badań laboratoryjnych i niedbanie o to, kto i jak je wykonuje, jest niezrozumiałe. Ministerstwo nie widzi potrzeby, żeby laboratoria były integralną częścią szpitala. Nie zamierza sytuacji medycznych laboratoriów diagnostycznych naprawić w ustawie o sieci szpitali. To budzi trwogę.

Proszę o argumenty dlaczego laboratoria nie powinny być outsourcingowane.
- Pierwsza sprawa, to jakość. Szpital nie ma wpływu na jakość świadczonych usług przez firmy outsourcingowe. Tanie badanie niekoniecznie wiąże się z wysoką jakością. To bezpośrednio zagraża pacjentom. Proszę sobie wyobrazić, że padają propozycje stawki za analizę moczu na poziomie 1 zł, gdy pojemniczek kosztuje 1,50 zł, a utylizacja… dwa złote. Gdzie koszty utrzymania sprzętu i zatrudnienia? Nie mówiąc już o utrzymaniu systemu informatycznego i kosztach druku dokumentacji, w tym wyników. Nie jest możliwe, żeby przy takich kosztach zagwarantować odpowiednią jakość. Analiza moczu powinna kosztować 10 złotych. Firmy outsourcingowe proponują niższe ceny. Co na tym cierpi? Proszę odpowiedzieć sobie samemu.

Po drugie, outsourcingowanie laboratorium stoi w sprzeczności z hasłem rządu PiS „stop prywatyzacji szpitali”. Już co czwarte laboratorium szpitalne i 18 procent laboratoriów robiących badania w ramach podstawowej opieki zdrowotnej jest w rękach sieci zagranicznych. Najwięksi gracze na rynku to podmioty zarejestrowane w Niemczech, Luksemburgu, które dążą do przejęcie polskiego rynku, eliminując z niego laboratoria zarówno państwowe (poprzez outsourcing), jak i małe, prywatne, które są wykupowane lub zamykane. To zaprzeczenie polityki Prawa i Sprawiedliwości.

Na początku rozmowy powiedziała pani o kształceniu diagnostów. Co jest nie w porządku
- Konieczne jest ograniczenie dostępu do zawodu. Dzisiaj osoby bez wykształcenia medycznego uzyskują prawo do wykonywania zawodów medycznych. Przepisy ustawy z 2001 roku o diagnostyce laboratoryjnej umożliwiają przyrodnikom - po uzyskaniu specjalizacji dla zawodów przydatnych w ochronie zdrowia - wpis i uzyskanie prawa wykonywania zawodu medycznego, czyli zawodu diagnosty laboratoryjnego. Te stare zapisy w ustawie z 2001 roku miały na celu umożliwienie wpisu na listę diagnostów tych osób, które w owym czasie pracowały w medycznych laboratoriach diagnostycznych. Zapisy miały mieć okres przejściowy, ale dziwnym trafem obowiązują do dzisiaj.

Dziś diagnostą laboratoryjnym może być... ornitolog albo ogrodnik. Podam przykłady. Osoba po trzech latach ogrodnictwa i dwóch na biotechnologii jest magistrem biotechnologii i "staje się" diagnostą. A taka osoba nie wie nawet, jak wygląda osad moczu! Albo inny przykład: ktoś po trzech latach obrony narodowej i dwóch mikrobiologii "staje się" diagnostą i może uczestniczyć w ratowaniu życia i zdrowia pacjenta. To absurd. Czy tego chcemy?

Rozmawiał Krystian Lurka

Przeczytaj inne wywiady przeprowadzone przez Krystiana Lurkę: "Sośnierz o sieci: Nie widzę żadnego pozytywnego aspektu ustawy w obecnym kształcie" i "Dlaczego Piotr Warczyński odszedł z resortu?".

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia/ i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.