Archiwum

Nic nie zastąpi wizyty u lekarza, ale dziękujmy Bogu za telemedycynę

Udostępnij:
– Trzeba się umieć wsłuchać w to, co pacjent mówi, trzeba mieć dla niego czas i cierpliwość, inaczej leczenie zdalne jest niemożliwe – mówi Marek Posobkiewicz, były główny inspektor sanitarny i specjalista drugiego stopnia w zakresie wojskowej medycyny morskiej i tropikalnej.
– Pacjenci w Polsce mają pretensje do lekarzy rodzinnych, że zamienili się w telefonistów obsługujących call center – komentuje „Dziennik Gazeta Prawna”.

Z tym nie zgadza się Marek Posobkiewicz.

Twierdzi, że takie podejście jest niesprawiedliwe i nie odzwierciedla prawdy.

– Proszę sobie wyobrazić, że w obecnej sytuacji uruchamiamy na powrót POZ i wszystkich chorych wysyłamy do poczekalni, gdzie będą w tłumie czekać na wizytę. A to często starsi ludzie, z różnymi sprzężonymi schorzeniami, z osłabionym systemem odpornościowym. I niech w takim tłumie znajdzie się tylko jedna osoba zakażona SARS-CoV-2... Przychodnie stałyby się ogniskami zarazy. Powinniśmy dziękować Bogu, że technologia pozwala na teleporady. Jeszcze jedna uwaga – dziś ludzie nie potrafią czekać, uważają, że powinni natychmiast dostać to, czego oczekują. Kiedy tak się nie dzieje, sarkają. Ale gdyby nie telemedycyna, także mieliby pretensje, oskarżaliby lekarzy i służbę zdrowia, że się COVID-em w przychodniach zakażają – przyznaje Posobkiewicz i dodaje, że jesteśmy w sytuacji ekstraordynaryjnej. – Jak na wojnie – mówi.

„Dziennik Gazeta Prawna” podkreśla, że lekarz, który udziela porad zdalnie, musi być też niezłym psychologiem, żeby przekonać swoich wirtualnych pacjentów, aby zachowywali się zgodnie z jego wskazaniami. Czym innym jest autorytet białego fartucha i stetoskopu, a czym innym sam głos płynący ze słuchawki.

– Trzeba się umieć wsłuchać w to, co pacjent mówi, trzeba mieć dla niego czas i cierpliwość, inaczej leczenie zdalne jest niemożliwe. Ale jeśli chodzi o przewagę psyche nad ciałem, opowiem taką historię – na redzie afrykańskiego portu stanął statek, poprosił o pomoc lokalną służbę zdrowia, gdyż jeden z marynarzy źle się poczuł. Temperatura, ból głowy, ogólne rozbicie. Zabrali go do szpitala, a statek odpłynął. Nie minęło wiele czasu, kiedy kapitana poinformowano, że członek jego załogi zmarł. Przeprowadzono sekcję zwłok, jej kopię dostałem na skrzynkę poczty elektronicznej. W tym badaniu stało, że stwierdzono u denata obrzęk mózgu, a najbardziej prawdopodobną przyczyną śmierci było wirusowe zapalenie mózgu. Ta informacja dotarła także na jednostkę, kiedy ta już była w sporej odległości od wybrzeża. Byłem na stałym łączu z jej dowództwem. I z przerażeniem dowiedziałem się, że duża część załogi, niemal połowa, włącznie z kapitanem, ma identyczne objawy, jakie zdradzał przed śmiercią denat. Zrobiliśmy przegląd w apteczce, zaordynowałem profilaktycznie załodze leki dostępne na statku. Nakazałem, aby bezzwłocznie udali się do najbliższego portu, w którym jest przyzwoity szpital zakaźny. Stanęli na redzie, przypłynął do nich holownik z ekipą medyczną w kombinezonach, które ostatnio nam się już tak opatrzyły. Zabrali objawowych do szpitala, bezobjawowych zostawili na statku na kwarantannie. Pacjentów przebadano na wszelkie sposoby, pobierano im m.in. płyn mózgowo-rdzeniowy do analiz na obecność wirusów i bakterii. Okazało się, że wszyscy są zdrowi. To strach, siła psychiki sprawiła, że nagle pojawiły się u nich objawy somatyczne. Wybuch hipochondrii. Żeby było jeszcze ciekawiej, ciało denata odesłano do kraju na powtórną sekcję. Ustalono, że zmarł w wyniku malarii – opisuje Posobkiewicz w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną”.

Przeczytaj także: „Czy szczepić podczas pandemii?”.

Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.