Dyrektor szpitala jak kołodziej? Jeden i drugi jest niepotrzebny

Udostępnij:
Kołodziej, ceklarz, flisak i dyrektor szpitala – to zawody bez przyszłości w najbliższych latach w Polsce. Tak przynajmniej utrzymują przedstawiciele tej ostatniej profesji. Po przeprowadzeniu zapowiadanych przez resort zmian ich role z powodzeniem przejąć będą mogły księgowe i sekretarki.
O czym bowiem decydować dyrektor szpitala? Będzie miał niewielki wpływ na to, czy i ile jego szpital zarobi. Limity wyznaczy minister, standardy fundusz, mapy potrzeb narysuje wojewoda. Wartość pracy szpitala określą natomiast na sztywno taryfy opracowane przez AOTMiT.

Co z płacami personelu? Te wyznaczą zawierane porozumienia ze związkami zawodowymi o płacach minimalnych. O nowych inwestycjach zadecyduje IOWISZ, a resztę samodzielności zabiorą szczegółowe wytyczne funduszu lub jego następców. O komentarz poprosiliśmy ekspertów.

Ewa Książek-Bator, dyrektor Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali:
- Rzeczywiście, pole manewru, które pozostaje dyrektorom szpitali jest coraz mniejsze. Coraz częściej stawiani jesteśmy przed wzajemnie wykluczającymi się przepisami, zadaniami i żądaniami. A jednocześnie krok po kroku wytrąca się nam z ręki ostatnie pozostające instrumenty zarządcze. Sporym przestrachem jest napawać muszą obecne próby wyznaczenia płacy minimalnej dla wszystkich zatrudnianych w szpitalach pracowników. Bo gdy prześledzić doniesienia prasowe mowa jest nawet o konkretnych kwotach, tylko nie ma mowy o tym, kto za to zapłaci. Pomału dyrektorzy szpitali stają się zbędni, wszystko za nich załatwić mają rozporządzenia, rozdzielniki, taryfy. Czy rzeczywiście załatwią? Wątpię. Ale do czasu ta prawda dotrze do decydentów, zapotrzebowanie na menedżerów z krwi i kości zaniknie.

Adam Kozierkiewicz, ekspert ochrony zdrowia:
- Obecna ekipa rządząca miała swoje dobre powody do odchodzenia od rynku w ochronie, ale niepostrzeżenie popada w pułapkę nadmiernego odchodzenia od rynku. Centralizacja decyzji w jednym, resortowym ręku, prowadzi do zjawiska „centralizacji konfliktów”. Pielęgniarki, rezydenci, przedstawiciele innych zawodów medycznych nie będą się zwracać o załatwienie swoich spraw do swoich pracodawców, a bezpośrednio do ostatecznych decydentów, czyli ministra. Ze szkodą dla rozwiązywania spornych sytuacji. Bo trudno wyobrazić sobie jedno rozwiązanie na setki różnych uwarunkowań regionalnych, czy sytuacji konkretnego szpitala.

Opracował Bartłomiej Leśniewski

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia/ i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.