Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

Kto ma problem ze wskaźnikiem?

Udostępnij:
– Wskaźnik umieralności nadmiarowej wypada u nas gorzej niż źle. Dlatego krytyka kierowana pod adresem Ministerstwa Zdrowia, począwszy od drugiej fali, nie może nikogo dziwić. Tymczasem zamiast wzięcia przez resort odpowiedzialności za te zgony mamy obwinianie pacjentów – uważa były minister zdrowia Marek Balicki.
Komentarz byłego ministra zdrowia Marka Balickiego:
– Skala umieralności nadmiarowej z ostatnich dwóch lat kładzie się cieniem na naszej polityce zdrowotnej i funkcjonowaniu systemu opieki zdrowotnej. Wskaźnik ten obejmuje wszystkie nadmiarowe zgony, niezależnie od ich przyczyny, czyli także te pośrednio związane z COVID-19 lub z ogólnym funkcjonowaniem systemu ochrony zdrowia w czasie pandemii. Dlatego przyjmuje się, że jest on lepszym wskaźnikiem radzenia sobie z pandemią przez poszczególne kraje niż liczba zgonów bezpośrednio związanych z COVID-19. Wiemy chociażby, że istnieją różnice w sposobie rejestrowania i kodowania tych zgonów, a także wiarygodności danych dotyczących zakażeń koronawirusem.

Wskaźnik umieralności nadmiarowej wypada u nas gorzej niż źle. W niedawno przedstawionym raporcie OECD Polska znalazła się na niechlubnym drugim miejscu, jeśli chodzi o liczbę nadmiarowych zgonów w przeliczeniu na milion mieszkańców. Wyprzedził nas tylko Meksyk. Analiza objęła 35 krajów należących do OECD w okresie od stycznia 2020 r. do końca czerwca 2021. Liczba nadmiarowych zgonów w Polsce sięgnęła w tym okresie 3,6 tys. na milion mieszkańców przy średniej dla OECD wynoszącej około 1,5 tys. Skutki czwartej fali z ostatnich miesięcy 2021 r. ten wskaźnik dla Polski bez wątpienia pogorszą. Nie trzeba dodawać, że wysoka liczba zgonów nadmiarowych wpływa na skrócenie oczekiwanej długości życia. Duże różnice w tym zakresie między poszczególnymi krajami OECD wynikają nie tylko z czynników będących poza bezpośrednim wpływem rządów, takich jak struktura demograficzna populacji czy występowanie czynników ryzyka, ale przede wszystkim z przyjętych strategii ograniczania i łagodzenia skutków pandemii oraz zdolności dostosowania się systemów opieki zdrowotnej do nowych wyzwań związanych z pandemią. Dlatego krytyka kierowana pod adresem Ministerstwa Zdrowia, począwszy od drugiej fali, nie może nikogo dziwić. Zwłaszcza w kontekście nadmiarowych zgonów.

Tymczasem zamiast wzięcia przez ministerstwo odpowiedzialności za te zgony mamy obwinianie pacjentów. Nie opracowano raportu z pogłębionymi analizami i wnioskami na przyszłość. Jest za to zdumiewająca w kontekście zgonów wypowiedź rzecznika prasowego resortu, że „gros problemów z dostępnością leży po stronie pacjentów” i „bardzo wielu z nich wystraszyło się COVID-19”. A co zrobił rząd, by tak nie było? Bertolt Brecht powiedziałby w tej sytuacji, że jeśli społeczeństwo nie odpowiada władzy, powinna ona sobie je wymienić.

Impulsem do zmian może stać się akt rozpaczy, jakim była rezygnacja z funkcji większości członków Rady Medycznej ds. COVID-19. Napisali, że powodem podania się do dymisji były rozbieżności między przesłankami naukowymi i medycznymi a praktyką, które stały się szczególnie jaskrawe w kontekście bardzo ograniczonych działań w obliczu fali jesiennej, a potem wobec zagrożenia wariantem omikron, mimo przewidywanej olbrzymiej liczby zgonów.

Najwyższy też czas, by w gremiach kierowniczych ochrony zdrowia znaleźli się także specjaliści zdrowia publicznego. Wśród ośmiu najważniejszych osób odpowiadających za system (kierownictwo resortu i szefowie NFZ i GIS) nie ma obecnie takiej osoby, a tylko jedna ma wykształcenie medyczne. Zmiana w tym obszarze może ułatwić przywrócenie partnerskiej współpracy ze środowiskami medycznymi. A jest ona konieczna.

Tekst opublikowano w Miesięczniku Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie „Puls” 2/2022.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.