
Lifting czy skomplikowana operacja?
1 lipca w szpitalach po raz kolejny zwiększyły się pensje – wynika to z ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych, której duch może i był słuszny, lecz wykonanie okazuje się zbyt kosztowne, niesprawiedliwe i coraz bardziej absurdalne. Najwyższy już czas przystąpić zatem do działania. Pytanie, czy wystarczy lifting przepisów...
- Piotr Misiorowski pisze w „Menedżerze Zdrowia” o ustawie o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych
- Ekspert twierdzi, że w końcu trzeba podjąć decyzję, co zrobić z ustawą podwyżkową
- Pyta, czy chcemy opierać publiczny system ochrony zdrowia na rozwiązaniach ustawowych, których nawet sędziowie nie są w stanie interpretować w jeden sposób
Najwyższy czas, by podjąć stanowczą decyzję, co zrobić z ustawą podwyżkową.
Pewne jest jedno – niepodjęcie żadnych działań byłoby klasycznym grzechem zaniechania. Grzechem fatalnym w skutkach dla wszystkich, począwszy od dyrektorów szpitali, którzy nie wiedzą, skąd brać pieniądze na kolejne podwyżki, a kończąc na pacjentach, którzy przecież ostatecznie tracą na tym, że systemowe pieniądze są wydawane nieracjonalnie.
W jak patowej sytuacji się znaleźliśmy, obrazują historie, o których systematycznie słyszę od klientów naszej kancelarii.
Oto dzwoni dyrektor publicznego szpitala z dylematem dotyczącym zatrudnienia salowych. Nie ulega wątpliwości, że są to pracownicy działalności podstawowej podlegający pod grupy zawodowe.
– To dla mnie duży kłopot. Muszę zatrudnić nowe pracownice, ale doświadczenie mam takie, że często okazuje się, że one się nie sprawdzają. Tymczasem ustawa nakazuje, bym od pierwszego dnia pracy wynagradzał salowe zgodnie z grupą zawodową. Czy mógłbym je zatrudnić na okres próbny na stanowisku sprzątaczki? – mówi.
– Bezwzględnie byłoby to niezgodne z prawem – odpowiadam.
Niestety, nie jest to odosobniony przypadek, ale egzemplifikacja patologicznego zjawiska, które zrodziła ustawa Konstantego Radziwiłła. U dyrektorów, których nie stać na wypłacanie ustalonych pensji, umacnia się mentalność kombinatorów, głowią się, jak omijać przepisy i nie zostać na tym przyłapanym.
Nie na tym powinna polegać praca osoby zarządzającej placówką ochrony zdrowia finansowaną z pieniędzy Narodowego Funduszu Zdrowia.
Najwięcej patologii, chaosu, wzajemnych oskarżeń i konfliktów zrodziło się jednak w środowisku pielęgniarek.
Jakikolwiek szpital odwiedzam, słyszę od oddziałowych, że zarządzają personelem, który zarabia więcej od nich.
Wynika to z faktu, że dyrektorzy nagminnie płacą za posiadane, a nie wymagane na danym stanowisku wykształcenie, w związku z czym rzeczone pielęgniarki kwalifikowane są do drugiej grupy zawodowej. A ponieważ często pracują w nadgodzinach, biorą liczne dyżury, na koniec miesiąca okazuje się, że pielęgniarka na stanowisku kierowniczym zarabia mniej niż podlegający jej personel.
Jej frustracja jest zrozumiała, biorąc pod uwagę zakres odpowiedzialności, jaki na niej ciąży. Jednocześnie zrozumiałe jest, że wszystkie pielęgniarki walczą o to, by na kanwie obowiązujących przepisów wywalczyć dla siebie jak najwyższe pensje. Często przed sądem, ale do tego jeszcze wrócimy.
Idea szlachetna, ale wykonanie kulawe
Wszyscy pamiętamy strajki lekarzy, którzy decydowali się wręcz na odchodzenie od łóżek chorych, oraz „białe miasteczko”, zbudowane kilkanaście lat temu przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów przez zdesperowane pielęgniarki.
Walka o godne płace w publicznej ochronie zdrowia była spektakularna i trwała latami. Nie ma wątpliwości, że intencją ustawodawcy było zapewnienie sprawiedliwego oraz przewidywalnego systemu wynagradzania pracowników. Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Cóż z tego, że intencje może i były szlachetne, jeżeli okazuje się, że w praktyce niemal nikt nie stosuje ustawy zgodnie z jej literalnym brzmieniem, a przede wszystkim logiką.
Oto w publicznych placówkach pracownikom płaci się nie za wymagane na ich stanowisku pracy kwalifikacje, ale za kwalifikacje posiadane. A zatem pielęgniarka z tytułem magistra zarabia więcej niż ta z licencjatem, mimo że obie pracują na tym samym oddziale i wykonują tę samą pracę, mając taką samą odpowiedzialność oraz uprawnienia.
W tym – powszechnym w skali kraju – przykładzie jak w soczewce odbija się patologia wykonania „ustawy Radziwiłła”.
Nieprawidłowa wykładnia przepisów doprowadziła do ogromnych dysproporcji płacowych, co skutkuje sporami sądowymi, w których pracownicy z reguły wygrywają.
Te same obowiązki – różne wypłaty
Dziś bardzo często w ramach jednego stanowiska pracy w szpitalu funkcjonują różne grupy zawodowe. Wynika to między innymi z faktu, że pracodawcy czują się zobowiązani do wynagradzania za tak zwany papier, czyli dyplom, a nie za przypisany do danego stanowiska zakres obowiązków.
Mamy dwie pielęgniarki, dwa różne dyplomy, aczkolwiek jednakowy zakres obowiązków, a na koniec różne pensje.
Narasta poczucie niesprawiedliwości, rodzą się konflikty i frustracja, które znajdują finał na salach sądowych. Pracownicy publicznych podmiotów leczniczych sądzą się ze swoimi pracodawcami najczęściej właśnie z tej przyczyny. Co do zasady podmioty spory te przegrywają, ale prawdą jest również, że gdy analizuję wyroki sądów, nie mam wątpliwości, że dochodzi do sytuacji wprost kuriozalnych. Wielokrotnie widziałem, jak sędzia sądu okręgowego z miasta X wykładał przepisy ustaw w sposób sprzeczny z wykładnią sędziego sądu okręgowego z miasta Y!
Czy naprawdę chcemy opierać publiczny system ochrony zdrowia na rozwiązaniach ustawowych, których nawet sędziowie nie są w stanie interpretować w jeden sposób?
Pytanie wydaje się retoryczne, co nie zmienia faktu, że wszyscy jesteśmy w patologicznej, patowej sytuacji.
Dopisać, czego zabrakło
Rzeczona ustawa przewiduje coroczną waloryzację wynagrodzeń na podstawie mechanizmu bazującego na przeciętnym wynagrodzeniu miesięcznym publikowanym przez Główny Urząd Statystyczny.
Niestety, w dzisiejszych czasach dynamicznie rozwijające się sektory, takie jak IT czy energetyka, powodują, że dysproporcja między najbiedniejszymi a najbogatszymi stale rośnie, przeciętne wynagrodzenie staje się nie tylko niemiarodajne, ale zwyczajnie coraz bardziej odrealnione, a sytuacja w publicznym systemie ochrony zdrowia coraz bardziej niedorzeczna, ponieważ dysponujący publicznymi pieniędzmi dyrektorzy są zobowiązani podwyższać zarobki personelu na podstawie kwoty, która jest sztucznie windowana przez promil najbogatszych Polaków.
Wymuszone ustawą podwyżki w sektorze ochrony zdrowia nijak nie rezonują z zamożnością całego społeczeństwa.
To niejedyny legislacyjny problem. Do katastrofalnych skutków prowadzi nieprecyzyjność taryfikatora kwalifikacyjnego określonego w rozporządzeniu ministra zdrowia.
Na przykład stanowisko starszej pielęgniarki zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem może być przypisane zarówno osobie z wykształceniem średnim, jak i z tytułem licencjata lub magistra. Tymczasem są to różne grupy zawodowe według tzw. ustawy Radziwiłła (odpowiednio grupy piątej i szóstej).
Brak jednoznacznych zapisów powoduje, że dyrektorzy placówek są zmuszeni do improwizowania i samodzielnego interpretowania przepisów – co prowadzi do chaosu kadrowo-płacowego w systemie ochrony zdrowia.
Nie tędy droga.
Nie ulega wątpliwości, że dopóki kwestia nie zostanie doprecyzowana przez regulatora, dopóty problem będzie narastał, konflikty eskalowały, a duch „ustawy Radziwiłła” jak nie był realizowany, tak realizowany nie będzie.
Lifting czy rewolucja?
Najwyższy już czas przystąpić do działania. Decyzja, która pozostaje do podjęcia, to, czy „ustawie Radziwiłła” wystarczy lifting, czy też nie do uniknięcia jest rewolucja.
Jeżeli przyjąć delikatniejszą wersję, czyli naprawę przepisów, przede wszystkim koniecznie należałoby zmienić podstawę, zgodnie z którą wylicza się wynagrodzenia.
Jak wykazałem, przeciętne wynagrodzenie miesięczne nie jest dziś wielkością adekwatną. Być może mogłaby nią być mediana? A może w ustawie powinna zostać określona sztywna kwota, która byłaby waloryzowana w kolejnych latach? W ramach liftingu należałoby również doprecyzować w przepisach wykonawczych minimalne kwalifikacje, aby nie była to kwestia do dowolnej interpretacji. Wreszcie trzecim elementem powinno być utworzenie katalogu stanowisk z przypisanymi wymaganiami i uprawnieniami oraz ścieżką awansu. W obecnym systemie tego nie ma!
Zagadnienie to zasługuje na oddzielne opracowanie, zauważmy zatem jedynie fakt, iż w dzisiejszych realiach osoba, która zatrudnia się w publicznej ochronie zdrowia, otrzymuje z reguły zabetonowane stanowisko pracy. Starsza pielęgniarka pozostanie starszą pielęgniarką. Tu nie ma miejsca na awans.
Stoi to w sprzeczności z regulacjami Kodeksu pracy oraz kierunkiem zmian w prawie pracy, których w ostatnich latach jesteśmy świadkami. Ścieżka awansu jest prawem pracownika. Jego prawem jest wnioskowanie o awans oraz polepszenie warunków wykonywania pracy.
Jasno określona, zapisana na sztywno zero-jedynkowa ścieżka awansu w systemie ochrony zdrowia byłaby dobrodziejstwem zarówno dla pracowników, jak i pracodawców, którzy dziś bardzo często mają do czynienia z tym, że pielęgniarka przynosi dyplom ukończenia studiów i żąda podwyżki. Powinno się to odbywać na zupełnie innych zasadach.
Pracownicy powinni mieć jasność, iż po X latach pracy oraz zrobieniu Y liczby kursów, które oznaczają zdobycie nowych kwalifikacji, mają prawo do awansu oraz wyższego wynagrodzenia. Idźmy dalej – drugim możliwym wariantem wyjścia z patowej sytuacji jest rewolucja systemu wynagrodzeń. Widzę dwa możliwe scenariusze „opcji rewolucyjnej” – wolnorynkowy oraz budżetowy.
Wolnorynkowy polegałby na tym, że ustalamy jedną stawkę minimalną dla całej ochrony zdrowia – oczywiście wyższą od płacy minimalnej – która byłaby co roku bądź też dwa razy do roku waloryzowana. Ciężar zróżnicowania wynagrodzeń zostałby natomiast w całości przeniesiony na dyrektorów szpitali, którzy – na podstawie własnego osądu – decydowaliby, komu i jakie należą się pieniądze.
Rewolucja budżetowa oznaczałaby wprowadzenie tabeli zaszeregowania, identycznie jak w jednostkach budżetowych. Wprowadzone zostałyby transparentne widełki płacowe, uzależnione od zajmowanego stanowiska, stażu pracy oraz kwalifikacji. Tak samo jak np. w przypadku urzędników państwowych.
Nawiasem mówiąc, rewolucja w tej odsłonie nie byłaby zbyt wielkim wstrząsem, bowiem już dziś bardzo często podmioty lecznicze funkcjonujące jako samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej, które nie mają obowiązku stosować tabeli zaszeregowania, decydują się na jej implementowanie.
Dryfujemy dalej czy podejmujemy decyzję?
Bez uczciwej diagnozy oraz odważnej decyzji system będzie generował tylko coraz większe – i bardziej uciążliwe dla wszystkich jego uczestników – napięcia.
Duchem „ustawy Radziwiłła” co do zasady miało być uporządkowanie kwestii wynagrodzeń, tak się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie. Nierówności tylko się pogłębiają.
Ogromnie mnie ucieszyła deklaracja minister zdrowia Izabeli Leszczyny, która stwierdziła, że dojrzeliśmy do tego, by zmienić system wynagradzania. Z niecierpliwością oczekuję szczegółowych informacji, kiedy i co w tej kwestii się wydarzy.
Na marginesie tych rozważań trzeba otworzyć szeroko oczy i powiedzieć, że w tym samym systemie, w którym prowadzimy niekończące się dyskusje o grupach zawodowych, równolegle funkcjonuje system prowizyjny, w którym lekarze na kontraktach wystawiają publicznym szpitalom faktury na pięcio-, a nawet sześciocyfrowe kwoty miesięcznie.
Ten fakt dodatkowo psuje nastroje wśród pracowników ochrony zdrowia, implikuje poczucie niesprawiedliwości oraz podwójnych standardów.
Zadaniem regulatora powinno być uczciwe postawienie sprawy, na jakie wynagrodzenia system ochrony zdrowia realnie może sobie pozwolić – i stworzenie takich zasad, które będą spójne i sprawiedliwe dla wszystkich. Chodzi o to, by pracownicy nie mieli poczucia, że funkcjonują w dwóch odrębnych rzeczywistościach – gdzie pielęgniarka i ortopeda na kontrakcie to przedstawiciele „lepszego” i „gorszego” sortu, których łączy jedynie to, że ich pensje finansowane są z pieniędzy publicznych.
Artykuł Piotra Misiorowskiego, prawnika z Kancelarii Doradczej Rafał Piotr Janiszewski, opublikowano w „Menedżerze Zdrowia” 2/2025.