iStock

Dobić POZ

Udostępnij:
– Wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” stwierdził: „musimy obciążyć dodatkowymi obowiązkami pracowników POZ”. Od razu przypomniała mi się przypowieść o hodowcy, który próbował oduczyć konia jedzenia. Prawie mu się udało – ale biedny zwierzak zdechł – porównuje Małgorzata Stokowska-Wojda z Porozumienia Zielonogórskiego.
Komentarz Małgorzaty Stokowskiej-Wojdy z Porozumienia Zielonogórskiego, prowadzącej poradnię podstawowej opieki zdrowotnej na wschodzie Polski:
– Wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” przyznał, że „za dużo leczymy w szpitalach, jesteśmy zbyt szpitalocentryczni, za mało udzielamy porad jednodniowych”. Te wnioski przedstawiciela resortu to jednak dopiero początek – bo kolejne twierdzenia są wręcz niebezpieczne. Otóż minister Gadomski ma plan, jak tę sytuację poprawić. W wywiadzie po tytułem „Uwolnić szpitale” mówił, że „musimy obciążyć dodatkowymi obowiązkami pracowników POZ albo AOS bądź zwiększyć liczbę świadczeń w hospitalizacjach jednodniowych”. Koniec cytatu.

Gdy to czytałam, od razu przypomniała mi się przypowieść o hodowcy, który próbował oduczyć konia jedzenia. Prawie mu się udało – ale biedny zwierzak zdechł.

Tak samo wygląda sytuacja w polskiej podstawowej opiece zdrowotnej.

Jestem rok przed emeryturą. W prowadzeniu poradni pomaga mi… ojciec, 87-letni lekarz. Nie mam innego wsparcia. Z urlopu korzystam raz na 4–5 lat. Powód?

Nie ma mnie kto zastąpić. Jestem tu sama. W sąsiednich miejscowościach jest podobnie. Średnia wieku lekarzy rodzinnych to grubo ponad 65 lat. W lepszej sytuacji są małżeństwa lekarskie, ale za to oni od 20–30 lat nie spędzają razem urlopu, bo jedno zawsze zostaje w przychodni.

Te niepokojące dane od lat spędzają sen z powiek lekarzom, ale nie rządzącym. W wielu małych miejscowościach mieszkańcy są w ogóle pozbawieni opieki lekarza rodzinnego, bo nikt nie chce objąć tam praktyki. Młodzi medycy wolą pracować w dużych miastach – w szpitalach, klinikach i prywatnych placówkach medycznych.

O brakach kadry medycznej w Polsce powszechnie wiadomo, ale mało kto zdaje sobie sprawę, że dotyczy to także lekarzy rodzinnych. Głośno mówi się o zamykaniu oddziałów szpitalnych z powodu braku pediatrów i chirurgów. A kto wspomina o małych miejscowościach, gdzie mieszkańcy muszą jeździć kilkadziesiąt kilometrów do lekarza rodzinnego? Tak jest w każdym prawie województwie – najgorzej jest na wschodzie Polski, ale i w innych rejonach dochodzi do dramatycznych sytuacji. Lekarz odchodzi na emeryturę lub umiera i nie ma go kto zastąpić.

W województwie lubuskim średnia wieku lekarzy POZ wynosi ponad 60 lat. Około 40 proc. z nich to emeryci, nierzadko osoby, które ukończyły 70 i więcej lat.

W czasie pandemii lekarzom POZ przybyło wiele obowiązków. To oni są na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem, szczególnie w małych miejscowościach. Teraz to głównie oni edukują pacjentów, szczepią przeciw COVID-19, testują, diagnozują, leczą i jeżdżą na wizyty domowe.

Co jeszcze mam robić? Jak pan wiceminister chce mnie jeszcze „dociążyć”?

Nawet jest jedno rozwiązanie. Mam sporą toaletę dla niepełnosprawnych. Zamienię ją na taką małą, podręczną salę zabiegową. I tam raz na jakiś czas operację przeprowadzę – tak pomogę „uwolnić szpitalnictwo”.

Wiceminister Gadomski może z tego pomysłu skorzystać, bo w wywiadzie z „Menedżerem Zdrowia” powiedział: „Jesteśmy świadomi, że POZ można byłoby dociążyć, ale to muszą być mądre i dobre decyzje”.

Pan Gadomski zaproponował też, by lekarze POZ zajęli się większą grupą przewlekle chorych, bez konieczności odsyłania ich ze skierowaniem do specjalistów AOS.

Rewelacja. Podobne rozwiązania proponujemy od 2016 r. Nasz projekt „Piątka dla POZ” zakłada między innymi wzmocnienie roli lekarza POZ jako koordynatora i przewodnika po systemie. Ale ten system trzeba najpierw usprawnić, doinwestować z funduszy europejskich, wykształcić nowe kadry.

Wiceminister Gadomski dużo mówił też o metodzie „kija i marchewki”, czyli o systemie motywacyjnym, o zachętach, o wprowadzeniu budżetu powierzonego na badania diagnostyczne i laboratoryjne spoza obecnego koszyka.

Ale jesteśmy po prostu zmęczeni taką pracą ponad siły od 20–30 lat.

Pod opieką mam ok. 2,5 tys. pacjentów z obszaru o promieniu 50 km. Dzwonię do chorych, kiedy słyszę, że coś jest nie tak, wsiadam w samochód i jadę. Poza tym, w pandemii przyjmuję o 50 proc. więcej chorych. Oni nie jeżdżą do szpitala, tylko do mnie. Prowadzę – na przykład – pacjentów z ciężkim przebiegiem zapalenia płuc, bo w szpitalach na oddziałach wewnętrznych przekształconych na covidowe nie ma już miejsc dla takich chorych. Ja im pomogę.

Ale jak długo jeszcze to wytrzymamy?

Przeczytaj także: „Uwolnić szpitale” i „Wrobieni w szpitale”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.