Konkurowanie to walka o przetrwanie?

Udostępnij:
Konkurencja to instrument pobudzania organizacji do większej wydajności i otwartości na preferencje konsumentów. To proste. Jednak określenie roli konkurencji w ochronie zdrowia oraz jej skutków już takie oczywiste nie jest. I pojawiają się pytania: czy konkurencja w ochronie zdrowia to zjawisko szkodliwe oraz jak nowa ustawa o działalności leczniczej wpłynie na "rywalizację" i... czy jej nie wyeliminuje.
Piotr Soszyński, dyrektor do spraw medycznych, członek zarządu Medicover Sp. z o.o.
- Ochrona zdrowia w Polsce wymaga poprawy efektywności, a jednym ze skuteczniejszych narzędzi do osiągnięcia tego celu jest wprowadzenie mechanizmów konkurencji między podmiotami świadczącymi usługi zdrowotne. Doświadczenia europejskie wskazują, że wdrożenie konkurencji może przynieść wymierne korzyści. Kluczem w tym podejściu pozostaje zachowanie właściwej równowagi rynkowej, która powinna być zdefiniowana przez najistotniejsze cele polityki zdrowotnej danego kraju. Dyskusja na ten temat pozostaje bardzo ważna, szczególnie w kontekście zbliżających się konkursów ofert na świadczenia zdrowotne. To w końcu dzięki konkurencji pomiędzy podmiotami leczniczymi możliwe jest wypracowanie działań, które skutecznie podnoszą jakość świadczeń, jednocześnie nie wpływając na ograniczenie ich dostępności. Cieszą więc zapowiedzi Ministerstwa Zdrowia, iż w nadchodzącym konkursie ofert najistotniejsze będzie wyłonienie placówek o najwyższym standardzie i jakości wykonywanych usług zdrowotnych oraz największej kompleksowości dla pacjenta.

Wiąże się to bezpośrednio z większym bezpieczeństwem dla chorego, jego szybszym powrotem do zdrowia i bezpośrednią oszczędnością dla całego systemu ochrony zdrowia. Obie perspektywy – świadczeniodawców i świadczeniobiorców – są spójne w swoich celach. Dla chorego płacącego składkę najistotniejsze jest, czy otrzyma świadczenie o najwyższej jakości oraz czy zostanie zaopatrzony kompleksowo w szybkim terminie. System zaś, dobierając podmioty świadczące usługi, kieruje się tymi samymi kryteriami, dodając do tego efektywność – zarówno funkcjonalną placówki, jak i ekonomiczną, wyrażoną w sposobie zarządzania. Każdemu podmiotowi udzielającemu świadczeń, bez względu na formułę własności, zależy na tym samym, czyli zdrowiu pacjenta. W tym kontekście całkowicie niezasadne pozostaje kryterium podziału na świadczeniodawców publicznych i prywatnych.

Właściwie zastosowane mechanizmy konkurencji nie ustalają rywalizacji ze względu na pochodzenie kapitału. W końcu rozwój polskiego rynku medycznego był katalizowany właśnie przez konkurencję, również z udziałem placówek prywatnych. Planowane zwiększenie dostępu obywateli do usług medycznych nie może być osiągane przez wyłączanie podmiotów prywatnych, pod warunkiem że spełniają najwyższe standardy i realizują wysoko specjalistyczne świadczenia. Właściciele niedokapitalizowanych placówek są największym przegranym braku konkurencji pomiędzy świadczeniodawcami, pozostając w ciągłej matni konieczności inwestycji i ich finansowania. Właściwe stosowanie instrumentów konkurencji naturalnie prowadzi do oszczędności, które w perspektywie niedofinansowania systemu ochrony zdrowia w Polsce wydają się kluczowe.

Prawidłowe zastosowanie mechanizmów konkurencji to wysoka jakość i dostępność usług, przy jednoczesnym zachowywaniu właściwej efektywności. W końcu wszystkie podmioty – także prywatne – udzielające świadczeń w zakresie lecznictwa publicznego funkcjonują w tej samej rzeczywistości prawnej oraz finansowej, którą reguluje państwo.

Grzegorz Ziemniak, partner, Instytut Zdrowia i Demokracji:
Czy konkurencja w zdrowiu to zjawisko dobre, pożądane, a może szkodliwe i niechciane? Czy „zdrowie” powinno podlegać zasadom swobody gospodarczej i konkurencji, czy też we współczesnej doktrynie socjalnej ma być uprzywilejowaną domeną państwa?

Niestety w zakresie najlepszego, najbardziej efektywnego i skutecznego systemu ochrony czy jak kto woli – służby zdrowia nie ma na świecie czegoś na kształt wzorca metra z Sèvres. To samo dotyczy oceny dopuszczalności, reguł czy też ograniczania zasad konkurencji w tym obszarze. Każdy kraj i system ma historyczne naleciałości, funkcjonuje w kontekście zagadnień natury demograficznej, epidemiologicznej, związanej także silnie z kulturą, poziomem rozwoju i samoświadomością zdrowotną społeczeństw.

Polska po dekadach mizerii komunizmu – także w zakresie opieki zdrowotnej – w latach 90. ubiegłego wieku zachłysnęła się technologicznymi nowinkami, niekiedy drogimi zabawkami, które były w zasięgu tylko nielicznych inwestorów posiadających środki finansowe i pacjentów mających możliwość zapłacenia za lepszy standard i jakość usług medycznych. Z biegiem lat sytuacja zmieniła się jak w każdej dojrzewającej strukturze państwowej, a i oczekiwania społeczne spotęgowane powszechnością dostępu do informacji medycznej (Internet) i wzrostem wskaźników zamożności społeczeństwa zaczęły wpływać na to, iż obecnie nie jest istotna struktura własności szpitali ani ośrodków medycznych czy diagnostycznych – zaczęła liczyć się po prostu jakość i komfort obsługi. Ten stan, gdy przeciętne i nie tak dawno dość anachronicznie wyposażone szpitale publiczne podciągnęły się w jakości świadczeń, kwalifikacjach personelu i inwestycjach w jakość leczenia, zawdzięczamy właśnie etapowi konkurencji, tworzenia standardów i narzucaniu całemu rynkowi przyjętych na świecie norm świadczenia usług medycznych.

Konkurencyjność nie tworzy stałego i niezmiennego katalogu czynników i warunków prowadzących zawsze do poprawy efektywności opieki zdrowotnej. Niemniej to konkurencyjność i brak formalnych ograniczeń administracyjnych (oczywiście przy zachowaniu norm i standardów powszechnych dla specyfiki branży medycznej) prowadzi do zmiany paradygmatu rozliczania procedur na system mierzenia efektów leczenia, wdrażania nowych technologii medycznych i innowacyjnych terapii, które przestają być „wisienkami na torcie” dla wybranych, a stają się normą i standardem. To także konkurencyjność wymusza położenie większego nacisku na działania profilaktyczne, na utrzymanie pacjenta jak najdłużej w zdrowiu i komforcie samodzielnego życia, pracy, funkcjonowania w społeczeństwie.

Dlatego też z punktu widzenia ochrony zdrowia w Polsce tak ważne jest, by na dzisiejszym etapie rozwoju naszego państwa nie zniszczyć inicjatyw konkurencyjnych działających inspirująco i aspiracyjnie na rzecz całego rynku usług zdrowotnych. Zaciąganie ręcznego hamulca w postaci administracyjnych zakazów czy nakazów podporządkowanych filozofii koncentracji decyzji politycznych w obszarze zdrowia finalnie odbije się na poluzowaniu dyscypliny, szukaniu oszczędności finansowych funkcjonowania systemu kosztem jakości świadczeń, zaniechaniu działań profilaktycznych i świadomościowych. Zastanówmy się – póki nie jest za późno, czy gdziekolwiek na świecie w modelach i przykładach przytaczanych przez autorów raportu takie eksperymenty administracyjnego „wyłączenia” konkurencyjności w ochronie zdrowia przyniosły pozytywne efekty.

Maciej Majewski, dyrektor do spraw sprzedaży w firmie Certus:
Aktualnie w Polsce około dwie trzecie środków przeznaczanych na finansowanie ochrony zdrowia to środki publiczne, pozostające w większości w gestii NFZ. W takiej sytuacji mamy do czynienia nie tylko z konkurowaniem na rynku (competition in a market, czyli klasyczna sytuacja konkurowania o klienta), ale przede wszystkim z konkurowaniem o dostęp do rynku (competition for the market), czyli o umowę z płatnikiem. Powoduje to, iż w przypadku placówek funkcjonujących wyłącznie (lub w przeważającej części) na podstawie kontraktu z NFZ (a więc w realiach permanentnych kolejek, które w znacznym stopniu utrudniają pacjentowi skorzystanie z prawa do swobodnego wyboru świadczeniodawcy) po uzyskaniu kontraktu znacząco maleje presja na działania proinnowacyjne i projakościowe.

Jednocześnie zmieniające się co kontraktowanie zasady przyznawania środków przez publicznego płatnika utrudniają podmiotom leczniczym prowadzenie długofalowej polityki rozwojowej. Aktualnie jesteśmy na etapie ustalania nowych zasad kontraktowania, które zdaniem wielu ekspertów również mają niewiele wspólnego ze wspieraniem mechanizmów konkurencji. Z kolei krokiem w stronę wzmocnienia konkurencji na rynku jest wdrażana możliwość dopłacania przez pacjentów do materiałów lepszej jakości (np. soczewek czy endoprotez). Mam nadzieję, że ustawodawca pójdzie o krok dalej i dopuści możliwość dopłaty za zastosowanie nierefundowanej metody leczenia.

Pocieszający jest fakt, że pomimo braku ustawy o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych i zachęt podatkowych do ich wykupywania, rynek ten stale się rozwija, niejako obok systemu publicznego. Dodatkowo mamy tutaj widoczne oba mechanizmy konkurencji pomiędzy świadczeniodawcami, o których mowa w raporcie: zarówno o dostęp do rynku (czyli umowę z ubezpieczycielem), jak i o pacjenta, który może wybierać świadczeniodawcę w znacznie szerszym zakresie niż w przypadku ubezpieczenia w NFZ.

Krzysztof Marcin Zakrzewski, dyrektor Samodzielnego Zespołu Publicznych Zakładów Lecznictwa Otwartego Warszawa-Ochota:
- W polskim systemie ochrony zdrowia, mającym charakter oligopolu, ustawodawca nie zdefiniował w sposób racjonalny i przejrzysty celów polityki zdrowotnej i wysyła sprzeczne sygnały co do pożądanych zachowań podmiotów leczniczych. Obowiązująca ustawa o działalności leczniczej oraz ustawa o swobodzie działalności gospodarczej, traktująca ochronę zdrowia jako działalność gospodarczą regulowaną, co do zasady zrównuje możliwości podmiotów publicznych i prywatnych w dostępie do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych. Temu właśnie służą m.in. otwarte konkursy organizowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia lub ministra zdrowia na określone kategorie świadczeń.

Problemem jest jednak stosowana praktyka, niemająca odzwierciedlenia de iure w przepisach prawnych, co do rzeczywistej równości podmiotów. W szczególności dotyczy to możliwości pobierania opłat od pacjentów poza systemem tzw. ubezpieczenia zdrowotnego, co jest dopuszczalne i akceptowane dla przedsiębiorców, zaś realnie utrudnione np. dla SP ZOZ. Innym przejawem tego problemu jest wybieranie przez podmioty prywatne atrakcyjnych segmentów rynku i przeszacowanych przez NFZ procedur.
Tak więc pełna konkurencja w dostępnie do środków publicznych degraduje system jako całość w kontekście ponoszenia przez podmioty publiczne kosztów kompleksowości usług, częstego przerzucania kosztów diagnostyki i przypadków powikłanych z sektora prywatnego.

Niewątpliwie konkurencja wśród podmiotów leczniczych jest elementem podnoszącym jakość świadczeń (poprzez zatrudnianie personelu o wyższych kwalifikacjach), umożliwia lepszą alokację zasobów wewnętrznych oraz zmniejszanie kosztów w skali mikro – przedsiębiorstwa. Jednocześnie, co słusznie zauważono w raporcie, konkurencja może powodować większe koszty w skali makro.

Obecny minister zdrowia stwierdził: „Publiczny system ochrony zdrowia to nie jest miejsce do osiągania zysku. Jeśli ktoś jest na niego nastawiony, powinien funkcjonować w innym miejscu, gdzieś na obrzeżach”. Pozwolę sobie częściowo nie zgodzić się z tą tezą – zysk w przypadku publicznych podmiotów leczniczych nie jest niczym nagannym, gdyż muszą go alokować w swoją działalność statutową – np. dopłaty do nierentownych działalności. Z kolei podmioty prywatne, dysponujące kapitałem rynkowym, mogą być zniechęcone do inwestowania w ochronę zdrowia ze względu na ograniczone możliwości zwrotu inwestycji – vide założenia projektu ustawy o zmianie ustawy o działalności leczniczej, który już na etapie planowania jest ewidentnie niekonstytucyjny.

Reasumując – konkurencyjność w sektorze ochrony zdrowia należy rozumieć jako narzędzie, które powinno być stosowane tam, gdzie jego skutki przyniosą pozytywny i mierzalny efekt dla dobra pacjentów. Samo myślenie magiczne i życzeniowe: „konkurencja to wszystko załatwi”, „niewidzialna ręką rynku”, nie sprawdza się w sferze tak wrażliwej społecznie, jak opieka zdrowotna.

Zachęcamy do polubienia profilu "Menedżera Zdrowia" na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia/ i obserwowania konta na Twitterze: www.twitter.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.