Paweł Małecki/Agencja Wyborcza.pl

Musimy zawalczyć o suwerenność lekową – konkurentem Indie

Udostępnij:
Choć zdrowie publiczne nie jest kompetencją Unii Europejskiej, to od czasów pandemii COVID-19 zakres współpracy w tym zakresie jest coraz większy. O zmianach w europejskiej polityce zdrowotnej mówi Adam Jarubas, eurodeputowany Polskiego Stronnictwa Ludowego i przewodniczący podkomisji Parlamentu Europejskiego ds. Zdrowia Publicznego.
Czy Unia Europejska potrzebuje nowych kompetencji w kwestii ochrony zdrowia?
– Myślę o tym pragmatycznie. Unia z 30 członkami będzie musiała przemyśleć swoje funkcjonowanie, ale rezygnacja z prawa weta nie wchodzi w grę. Nie jestem w gronie federalistów, którzy chcieliby rozwijać integrację za wszelką cenę. Szukam obszarów synergii między działaniem unii i państw członkowskich w ramach istniejących traktatów.

Podpisał się pan pod apelem o stworzenie prawa zabezpieczającego dostawy leków. Czy da się z pomocą ustawy zagwarantować ich produkcję?
– Po naszym apelu Komisja Europejska zadeklarowała, że będzie pracować nad aktem prawnym o lekach o krytycznym znaczeniu. Zabiegaliśmy o to w Parlamencie Europejskim od lat. Z mojej inicjatywy powstał raport o potencjalnych środkach ułatwiających produkcję substancji aktywnych farmaceutyków.

Oczywiście najlepsze prawo nie przyniesie efektów bez współpracy podmiotów zaangażowanych. Ursula von der Leyen podniosła temat deriskingu – obniżania ryzyka geopolitycznego – w suwerenności Europy. Leki mogłyby powstawać na Starym Kontynencie lub w państwach sąsiedzkich i zaprzyjaźnionych. Polska przy relatywnie niskich kosztach pracy może przejąć od Azji rolę w produkcji leków i substancji aktywnych.

Derisking pojawia się na ogół w kontekście rywalizacji z Chinami, ale potentatem w produkcji substancji czynnych są Indie. Czy tak samo ocenia pan ryzyko w relacjach z oboma tymi państwami?
– To pytanie z kategorii geopolityki. Indie potrafią wykorzystywać swoją pozycję jako dużego gracza ze względu na potencjał ludnościowy, gospodarczy i technologiczny. W produkcji wielu substancji są państwem ważniejszym niż Chiny. Podczas pandemii było to szczególnie dotkliwe, gdy przerwały się łańcuchy dostaw paracetamolu.

Wierzę w to, że Zachód nie straci Indii jako sojusznika, a przynajmniej w niektórych obszarach, takich jak bezpieczeństwo. Trudno mi natomiast ocenić, jak wpłynie to na rywalizację w sektorze farmaceutycznym.

Pod koniec zeszłego roku został pan przewodniczącym podkomisji Parlamentu Europejskiego ds. Zdrowia Publicznego, SANT. Czemu ona służy, skoro zdrowie publiczne nie należy do kompetencji Unii Europejskiej?
– Podkomisja została początkowo utworzona na potrzeby prac nad europejskim planem walki z rakiem, który postulowała moja grupa polityczna – Europejska Partia Ludowa. W tamtym czasie wybuchła pandemia COVID-19, która wymagała koordynacji działań państw członkowskich.

Mimowolnie zaczęła powstawać europejska polityka zdrowotna. W ramach komisji ENVI ds. Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności powołano naszą podkomisję, na której czele stanął Bartosz Arłukowicz. On został wybrany na posła na Sejm, a ja zostałem przewodniczącym.

Podkomisja ma się zajmować produktami farmaceutycznymi i kosmetycznymi, współpracą z unijnymi agencjami i zapobieganiem bioterroryzmowi. Moje motto brzmi: zdrowie zależy od kodu DNA, ale nie powinno zależeć od kodu pocztowego.

Chcę, żebyśmy dali Unii impuls do działania w ramach wyrównywania szans, przede wszystkim dla obszarów wiejskich. Po pandemii zrodziło się oczekiwanie społeczne (mimo że zdrowie nie jest kompetencją unii), by współpraca w tym obszarze zwiększyła skuteczność w walce z chorobami.

Co ma pan na myśli, mówiąc o koordynacji polityk zdrowotnych? Jakie unia posiada instrumenty w ochronie zdrowia?
– Przypomnijmy proces wspólnego kupna szczepionek przeciwko COVID-19 i inwestycji w badania nad nimi. Dzięki temu państwa nie konkurowały ze sobą o dostęp do szczepionek. Mamy świadomość, że unia posiada kompetencje głównie w obszarze rynku wewnętrznego. Tak jak mówił Jean Monnet, UE rozwija się nie pomimo, ale dzięki kryzysom.

Jeśli nie została ustalona ścieżka prawna, ale istnieje koalicja chętnych państw, to mogą one wspólnie realizować określone cele. Widzę potencjał we wspólnych zakupach leków na choroby rzadkie, tzw. choroby sieroce, np. SMA. Moglibyśmy też razem finansować badania nad lekami, korzystając z europejskiej skali w negocjacjach z koncernami.

Osiągnięciem legislacyjnym jest europejska chmura danych zdrowotnych, dzięki której informacje będą „szły za pacjentem”, a po implementacji pozwoli to naukowcom wykorzystywać te dane do badań z użyciem sztucznej inteligencji. O ile państwa niechętnie zgadzają się na przekazywanie unii swoich kompetencji, to w ochronie zdrowie najłatwiej jest „popchnąć” integrację do przodu, jeśli działa się krok po kroku.

Szczepionki podczas pandemii kupowano na zasadzie współpracy między rządami. Jaką rolę ma w kwestii zdrowia do odegrania Parlament Europejski?
– Rozwijamy program EU4Health wart ok. 5 mld euro. Podobną kwotę na ochronę zdrowia zawiera polski Krajowy Plan Odbudowy. Będziemy szukać inicjatyw do działania w ramach obecnych kompetencji traktatowych, a jeśli będzie trzeba, to w ramach „koalicji chętnych państw”, czyli tzw. procedury pogłębionej współpracy.

Parlament Europejski przyjmuje awangardowe tworzenie wspólnej polityki zdrowotnej. Dużą popularnością cieszą się też propozycje prezydencji belgijskiej na rzecz zabezpieczania dostaw leków.

Jak waży pan interesy różnych grup w debacie na temat ochrony patentowej leków?
– Najważniejsze są interesy pacjentów. Firmy innowacyjne nie działają oczywiście charytatywnie. Opracowanie nowego leku to koszt 1,5–2 mld euro. Komisja Europejska, kładąc na stole pakiet farmaceutyczny, proponuje skrócenie okresu wyłączności rejestrowania i wyłączności rynkowej nowych leków, ale chce go opcjonalnie wydłużać w zamian za na przykład rejestrację leku we wszystkich państwach członkowskich jednocześnie lub gdy lek jest odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby medyczne.

Jesteśmy na etapie finalizowania prac w komisji parlamentarnej. Jestem zwolennikiem tego, żeby zwiększać dostępność leków. Rozumiem interesy producentów leków generycznych, którzy chcą krótszych okresów ochrony, co pozwoli szybciej zadziałać konkurencji i obniżyć ceny leków.

Musimy znaleźć równowagę, by zapewnić także wystarczające finansowanie nowych leków w UE, szczególnie na niezaspokojone potrzeby medyczne, choroby rzadkie, pediatryczne i nowe antybiotyki w obliczu zagrożenia antybiotykoopornością.

Co pan sądzi o regulacji rynków aptek? O ile polityka zdrowotna jest kompetencją krajową, to ochrona konkurencji należy do unii.
– Unia stoi na straży konkurencji, chociaż ostatnio słyszymy o bardziej „elastycznym” podejściu i zezwalaniu niektórym państwom na ich indywidualne projekty. W ocenie polskich przepisów jestem krytyczny wobec formuły, w jakiej przyjęto pakiet Apteka dla aptekarza 2.0 jako dodatku do ustawy o ubezpieczeniach eksportowych. Wszystko działo się bardzo szybko, bez konsultacji i z dwutygodniowym vacatio legis.

Konfederacja Lewiatan złożyła skargę do Komisji Europejskiej, bo ta ustawa oznacza wywłaszczanie i uderza w polskie podmioty pod szlachetnym hasłem zapewnienia równej konkurencji aptek krajowych z zagranicznymi. Według danych przedstawionych mi przez Lewiatan tylko 6 proc. aptek w Polsce jest zagranicznych.

Takie działania uderzają w ten sektor, utrudniają dziedziczenie i uznanie za sieć już czterech aptek w jednej grupie. Wiele spośród 350 sieci – w większości polskich podmiotów – zostało postawionych w bardzo trudnej sytuacji. Podejrzewam, że swoje zrobił lobbing niektórych dostawców leków.

Apteki mają natomiast do odegrania dużą rolę w systemie ochrony zdrowia, jak zauważyliśmy to podczas szczepień na COVID-19. Resort powinien wziąć to – podobnie jak standardy legislacji – pod uwagę, gdy będzie wprowadzał nowe rozwiązania.

Wywiad Pawła Łapińskiego w „Menedżerze Zdrowia” publikujemy za zgodą i dzięki uprzejmości Klubu Jagiellońskiego.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.