Piotr Skórnicka/Agencja Gazeta

Prof. Mitkowski o monitorowaniu urządzeń wszczepialnych

Udostępnij:
– Problemem jest brak refundacji systemu zdalnego monitorowania urządzeń wszczepialnych. Gdyby to narzędzie było do dyspozycji, łatwiej można by decydować o tym, który chory wymaga przyjazdu osobistego, a który nie – mówi prof. Przemysław Mitkowski w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia”, opisując to, jak radzi sobie kardiologia podczas pandemii COVID-19.
Prof. Przemysław Mitkowski, kierownik Pracowni Elektroterapii Serca Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu w pierwszej Klinice Kardiologii Katedry Kardiologii UM w Poznaniu:
– Zarówno w marcu, jak i po wzroście liczby zakażeń we wrześniu zmniejszyła się liczba wykonywanych badań i zabiegów w kardiologii interwencyjnej, elektrofizjologii oraz elektroterapii. Wiosną było to spowodowane brakiem procedur dotyczących postępowania w pandemii, testów wykrywających zakażenie oraz środków ochrony osobistej, jesienią zaś zakażeniami i kwarantanną wśród personelu oraz pojawieniem się na oddziałach niecovidowych pacjentów zakażonych.

Pod koniec 2020 r. klinika, w której pracuję, przeprowadzała nawet nieco więcej zabiegów niż przed pandemią. Po prostu nauczyliśmy się pracować w takich warunkach, jakie są. Wszyscy pacjenci mają wykonywane testy w kierunku SARS-CoV-2, racjonalnie skracamy czas pobytu, aby kontakt z innymi chorymi był jak najkrótszy, choć oczywiście, jeśli stan pacjenta tego wymaga, pozostaje on w szpitalu dłużej.

Zdarzają się chorzy, którzy przebyli zawał serca, ale nie zgłosili się od razu, tylko – o zgrozo – po kilku, kilkunastu dniach. Opóźnienie powoduje, że skuteczność terapii nie jest tak duża jak w przypadku niezwłocznego zgłoszenia się do szpitala.

Oddziały o innych specjalnościach, w których odroczenie zabiegu nie wpływa bezpośrednio na rokowanie odległe, nie są tak mocno obłożone, dlatego możemy w ramach ryczałtu większy nacisk położyć na pomoc pacjentom kardiologicznym. W związku z tym, jak wspomniałem, istnieje możliwość wykonania większej liczby świadczeń kardiologicznych w 2020 r.

Pandemia wymusiła zmianę organizacji pracy oraz stworzenie procedur umożliwiających skuteczne leczenie w czasach COVID-19. Chciałbym jednak najbardziej podkreślić fakt, że jeśli pacjent nie zgłosi się do lekarza, lekarz nie jest w stanie mu w żaden sposób pomóc. Dlatego zarówno lekarze rodzinni, jak i kardiolodzy, do których zgłaszają się pacjenci w trybie teleporady, muszą zdawać sobie sprawę, że nie wszystkie problemy można rozwiązać przez telefon. Objawy zawału czy niewydolności serca są dość charakterystyczne, ale bez osobistej wizyty nie da się wykonać EKG. Liczę na to, że Polskie Towarzystwo Medycyny Rodzinnej będzie na bieżąco uaktualniać wytyczne dotyczące postępowania z pacjentami kardiologicznymi w sytuacji epidemicznej.

Problemem jest brak refundacji systemu zdalnego monitorowania urządzeń wszczepialnych. Gdyby to narzędzie było do dyspozycji, łatwiej można by decydować o tym, który chory wymaga przyjazdu osobistego, a który nie. Telemedycyna umożliwia zdalne monitorowanie parametrów pracy serca u pacjentów z wszczepionym kardiowerterem-defibrylatorem lub układem do stymulacji resynchronizującej serce, szczególnie u osób z niewydolnością serca, starszych oraz u dzieci. Telemedycyna jest użyteczna w czasie bez pandemii. W dobie pandemii jest dramatycznie potrzebna, szczególnie w obliczu obaw przed zakażeniem i jego skutkami.

Na początku pandemii lekarze sami odradzali pacjentom wizyty oraz niechętnie kierowali do szpitala. Wówczas nie były jeszcze powszechnie dostępne środki ochronne, takie jak maseczki i rękawiczki. Jednak wizyty u kardiologa, przyjęcia do szpitala z powodu zawału czy postępującej niewydolności serca nie można odkładać w nieskończoność lub choćby o wiele miesięcy bądź rok. To stanowczo za długo. Dlatego wszyscy uczyliśmy się procedur oraz reżimu sanitarnego, aby móc w miarę normalnie i bezpiecznie pracować.

Nadal jednak można zaobserwować obawę pacjentów przed udaniem się po poradę lekarską. Chorzy są skłonni przyjmować postawę wyczekującą, licząc, że ich dolegliwości znikną bez pomocy lekarza. Pandemia trwa bardzo długo i często to już ostatni dzwonek, aby zgłosić się po poradę. Potwierdzono wzrost liczby zgonów w październiku 2020 r. w porównaniu z październikiem 2019 r. Nie sposób tłumaczyć tego zjawiska jedynie pandemią. Chorzy trafiają do lekarza w dużo bardziej zaawansowanym stadium choroby, w którym skuteczność leczenia jest znacznie ograniczona, bo stan zdrowia nie pozwala na uzyskanie takiego efektu, jaki byłby możliwy, gdyby chory zgłosił się do lekarza wcześniej. Robimy oczywiście wszystko, co możliwe, ale jeśli zawał serca już się dokonał, to jego skutków nie da się w pełni odwrócić.

Tekst opublikowano w „Menedżerze Zdrowia” 11-12/2020. Czasopismo można zamówić na stronie: www.termedia.pl/mz/prenumerata.

Przeczytaj także: „The day after”, „Pandemia uwidoczniła problemy anestezjologii i intensywnej terapii”, „Koronawirus silniejszy niż głos rozsądku” i „Ofiary poboczne”.

Zachęcamy do polubienia profilu „Menedżera Zdrowia” na Facebooku: www.facebook.com/MenedzerZdrowia i obserwowania kont na Twitterze i LinkedInie: www.twitter.com/MenedzerZdrowia i www.linkedin.com/MenedzerZdrowia.
 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.