Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta

Pielęgnowanie patologii

Udostępnij:
– Zadziwiające, jak bardzo PO i PiS są zgodne w sprawie utrzymywania niskich płac dla lekarzy. Nie jest to jednak zgoda budująca, a rujnująca, i stanowi kolejną patologię. Powoduje ona, że pensje w ochronie zdrowia w Polsce zwiększają się jedynie „od strajku do strajku” – mówi przewodniczący OZZL dr Krzysztof Bukiel, opisujący spotkanie Zespołu Trójstronnego do spraw Ochrony Zdrowia dotyczące wypłat dla pracowników medycznych.
Komentarz Krzysztofa Bukiela, przewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy:
– 10 lutego odbyło się, z inicjatywy ministra zdrowia, pierwsze posiedzenie Zespołu Trójstronnego do spraw Ochrony Zdrowia w sprawie płac pracowników medycznych. Rząd zajął się tym problemem, bo wszystkie związki zawodowe w ochronie zdrowia stwierdziły, że ustawa z 8 czerwca 2017 r. o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych jest zła, bo współczynniki pracy dla poszczególnych zawodów są za niskie. Współczynniki te ustalają relacje między wysokością minimalnej płacy zasadniczej danego zawodu a przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce za rok ubiegły.

Podczas spotkania rządzący przedstawili swoje propozycje zmian współczynników pracy – dla lekarzy specjalistów ma on latach 2021-2022 pozostać na tym samym co dotychczas poziomie 1,27, a w roku 2023 wynieść 1,33. W 2027 r. – czyli w ostatnim roku następnej kadencji Sejmu, kiedy nie wiadomo, kto będzie rządził – wskaźnik ma osiągnąć ostateczny poziom, czyli 1,75. Aby te propozycje nazwać „wzrostem wynagrodzeń”, którego domagali się lekarze, trzeba wielkiej odwagi, żeby nie powiedzieć bezczelności.

Warto przypomnieć – OZZL zwracało na to uwagę ministrowi zdrowia wielokrotnie – że, gdy wprowadzono w 2018 r. podwyżkę dla lekarzy do 6750 zł, oznaczało to współczynnik 1,6 względem „przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce za rok poprzedni”. Propozycja rządowa zakłada zatem faktyczne obniżenie tego wskaźnika dla lekarzy na najbliższe kilka lat.

Wskaźnik 1,6 ma być osiągnięty dopiero w 2026 r. Zatem – od 2018 do 2026 r. pensje lekarskie względem przeciętnego wynagrodzenia będą się zmniejszać. Dokładnie taki sam manewr zastosował kiedyś rząd PO wobec lekarzy rezydentów – minister zdrowia w 2008 r. podniósł ich wynagrodzenie do kwoty równej wówczas 1,05 „przeciętnego wynagrodzenia”, która nie zmieniała się przez kolejne osiem lat, co w rzeczywistości spowodowało jej obniżenie względem przeciętnego wynagrodzenia do 0,7. Dopiero gwałtowne niepokoje społeczne zorganizowane przez – reaktywowane z tego powodu Porozumienie Rezydentów OZZL doprowadziło do ponownego wzrostu wskaźnika płacy dla rezydentów do 1,05 względem przeciętnego wynagrodzenia. Zadziwiające jak bardzo te ugrupowania – PO i PiS – walczące ze sobą na wielu innych obszarach w sprawie utrzymywania niskich płac dla lekarzy są zgodne. Nie jest to jednak zgoda budująca, a rujnująca i stanowi kolejną patologię. Powoduje ona, że pensje w ochronie zdrowia w Polsce zwiększają się jedynie „od strajku do strajku”, a niepokój społeczny jest jedynym gwarantem jako takiego ruchu w tym zakresie – podobnie jak i w zakresie wzrostu finansowania ochrony zdrowia jako całości.

W życiu z reguły jest tak, że jedne patologie powodują kolejne. Podobnie jest w ochronie zdrowia. Patologią jest przyjęcie założenia, że lekarz specjalista – czyli taki z mniej więcej 20-letnim stażem – zgodzi się na zarobek równy 1,27 przeciętnego wynagrodzenia – nawet powiększony o 20-procentowy dodatek stażowy. Tym bardziej dotyczy to „wybitnego specjalisty”, który ma realizować zapowiadane przez rząd kolejne ambitne „projekty”, jak Krajowa Sieć Onkologiczna, Krajowa Sieć Kardiologiczna i inne podobne „programy”. Pamiętamy też niedawne zapowiedzi prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, że polska służba zdrowia ma osiągnąć już niedługo najwyższy światowy poziom. Minister zdrowia Adam Niedzielski, podobnie jak premier Mateusz Morawiecki, nie wspominając o prezesie Kaczyńskim, nie są przecież głupcami ani osobami naiwnymi i wiedzą, że specjaliści, aby pracować w publicznej ochronie zdrowia – zwłaszcza w jednej z „najlepszych na świecie” – muszą zarobić więcej niż przewidziano w omawianej ustawie. Jak – ich zdaniem – ma to się stać, skoro wieloletnie i trwałe niedofinansowanie szpitali nie pozostawia im żadnych rezerw na pensje wyższe niż minimalne, ustawowo gwarantowane? Oznacza to po prostu przyzwolenie na patologię, sprowadzającą się do następującej zasady „radźcie sobie, jak umiecie, kombinujcie, jak możecie, my wam nie będziemy przeszkadzać, a wy dajcie nam spokój z płacami”. I tak się dzieje. Dla jednych lekarzy oznacza to ciężką pracę, dorabianie na dyżurach i dodatkowych etatach, co skutkuje permanentnym zmęczeniem, większą liczbą błędów, brakiem empatii wobec chorych, zaniedbywaniem obowiązków w pracy. Dla innych – mających większe możliwości „decydenckie” – otwieranie praktyk prywatnych, stanowiących formę odpłatnej „przepustki” do bezkolejkowego leczenia w publicznej ochronie zdrowia. Jeszcze inni traktują to jako zachętę do brania łapówek. Rządzący nie przeszkadzają też w różnych sposobach dofinansowania lekarzy – profesorów – przez firmy farmaceutyczne, producentów środków, sprzętu i aparatury medycznej. Oczywiście, jeśli ktoś z lekarzy popełni błąd, na przykład w czasie dyżuru pełnionego trzecią dobę z kolei, albo zmęczony nakrzyczy na chorego lub ktoś doniesie, że lekarz przyjął bez kolejki na oddział swojego prywatnego pacjenta – rządzący odetną się od niego zdecydowanie, potępią go i będą domagać się „przykładnego ukarania”. Tak samo potraktowany zostanie dyrektor szpitala, który – aby zatrzymać specjalistów – zgodzi się na „kominy płacowe” dla nich, jeżeli tylko szpital znajdzie się w finansowych kłopotach – albo stanie się niewygodny dla rządzących. To przypomina sytuację z PRL, kiedy to wolno było mieć dolary, wolno było kupować za nie w specjalnych sklepach, ale nie wolno było nimi handlować. Władza na to handlowanie przymykała jednak oczy, chyba że miała akurat powód, aby w określonym przypadku nie przymykać.

OZZL zaproponowało ministrowi, aby tę patologię zlikwidować albo przynajmniej uczynić pierwszy krok w tym kierunku. Mógłby nim być kompromis w postaci przyznania współczynnika „=3” tym lekarzom, którzy zdecydują się na pracę „na wyłączność” u danego pracodawcy. Brak odpowiedzi ze strony ministerstwa oznacza, że woli ono jednak tę patologię „pielęgnować” niż ją usuwać. Rezygnacja z niej musiałby bowiem pociągnąć za sobą kolejne zmiany, w tym zwłaszcza urealnienie nakładów na publiczne lecznictwo, co przy dzisiejszym „koszyku” świadczeń gwarantowanych oznaczać musi istotne ich zwiększenie. A to już jest dla tego rządu – podobnie jak i poprzednich – zbytnia „ekstrawagancja”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.