Polska Agencja Prasowa

Naukowcy jak funkcjonariusze publiczni

Udostępnij:
– Badacze informujący o szczepieniach są ofiarami hejtu, gróźb i często nie wiedzą, jak bronić się przed tym zjawiskiem. Powinni być objęci szczególną ochroną prawną – podobnie jak funkcjonariusze publiczni – mówi Dariusz Aksamit z Fundacji Marsz dla Nauki.
Szczególnie w czasie pandemii naukowcy-popularyzatorzy sygnalizowali, że stali się ofiarami hejtu, a nawet gróźb karalnych. Czy prawo jest po stronie nauki?
– Są przepisy, na które naukowcy mogą się powołać. Niestety, świadomość prawna środowiska badaczy w Polsce jest niska i często nie zdają sobie oni sprawy z tego, jak z nich korzystać. Nie są w stanie na przykład stwierdzić, czy stali się ofiarą zniesławienia, czy może znieważenia. Tymczasem jest wiele możliwości ścigania ich dręczycieli.

Ofiarami stają się przede wszystkim popularyzatorzy – lekarze, naukowcy. Hejt zwiększył się szczególnie w czasie pandemii, gdy badacze popularyzowali szczepienia i wiedzę na temat COVID-19. Popularyzatorzy skarżyli się, że poświęcali swój prywatny czas na dostarczanie społeczeństwu wiedzy na temat pandemii, a w podzięce dostawali groźby śmierci. Znany jest nawet przypadek przydzielenia ochrony jednemu z nich.

Jednak naukowcy i popularyzatorzy nauki sygnalizują, że są zastraszani lub dyskredytowani również z innych powodów. Na przykład Adam Adamczyk, twórca bloga Kwantowo.pl, poświęconego głównie fizyce i dziejom nauki, został pozwany przez organizację negującą ewolucję.
– Zgadza się. Redaktor Adamczyk dostał pozew, mówiąc w skrócie za to, że nazwał kreacjonistów kreacjonistami, choć w pozwie łapali się innych sformułowań. Aby mu pomóc, stworzyliśmy Fundusz Ochrony Nauki, na który zorganizowaliśmy zbiórkę. Wpłat było więcej, niż przewidywaliśmy, więc z funduszu chcemy wspierać kolejnych naukowców, którzy potrzebują pomocy.

W nieco lepszej sytuacji są lekarze, bo za nimi stoją izby lekarskie. One jednak z reguły pomagają w innych kwestiach prawnych, na przykład dotyczących błędów w sztuce lekarskiej. Teraz jednak to się zmienia i zaczęto dostrzegać problem hejtu.

Czy jest pan zdania, że taki fundusz powinien istnieć w strukturach państwa?
– Bez dwóch zdań. Nasza fundacja po prostu wypełniła lukę w tym zakresie, jednak przydałoby się wsparcie systemowe. Gdy naukowiec-popularyzator osiąga sukces – uczelnie chętnie się na niego powołują, ale gdy ma on problem – często nie może uzyskać wsparcia, bo przecież popularyzował poza swoim zakresem obowiązków. Być może taki fundusz powinna stworzyć Polska Akademia Nauk albo Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.

Jednak nie jest tak, że instytucje państwowe zupełnie nie dostrzegają problemu. To dzięki grantowi MEiN uzyskaliśmy – jako Fundacja Marsz dla Nauki – pieniądze na projekt dotyczący komunikacji naukowej w obliczu wojny informacyjnej. W jego ramach przeprowadziliśmy dla naukowców warsztaty, na których poznali prawne aspekty ochrony w razie ataków. Opublikowaliśmy również bezpłatną książkę „Prawo po stronie nauki”, która ma podnosić świadomość naukowców. Jej współautorkami są adwokatki: Marta Tomkiewicz-Januszewska i Karolina Kuszlewicz. Są tam narzędzia, które mają pomóc naukowcom. Dzięki lekturze osoba będzie w stanie rozpoznać problem i go nazwać, a potem odpowiednio zareagować i świadomie podjąć decyzję co do ścieżki prawnej.

Czy pana zdaniem naukowcy powinni być objęci jakąś szczególną ochroną prawną, podobnie jak funkcjonariusze publiczni?
– Zdecydowanie tak. W przytłaczającej większości są to przecież osoby, których działalność – za pośrednictwem uczelni lub instytutów – jest finansowana z budżetu państwa i wykonują swoją pracę na rzecz społeczeństwa. A jako popularyzatorzy działają często dodatkowo, poza swoimi godzinami pracy. W podzięce niestety często dostają pogróżki lub groźby albo muszą tłumaczyć się u przełożonych z pism na temat ich rzekomej nierzetelności czy nieodpowiedzialnej działalności. Dla wielu osób taki feedback był wystarczający, by przerwać działalność popularyzatorską. Na tym stratne jest społeczeństwo, a zyskują ruchy antynaukowe, w tym antyszczepionkowe lub kwestionujące globalne ocieplenie. Naukowcy powinni mieć dostęp do prawnika na zasadzie szybkiej ścieżki.

Czy spory w sądzie z hejtem i groźbami mają sens?
– Sprawy w sądzie potrafią ciągnąć się latami, ale można korzystać z różnego rodzaju rozwiązań. Mam na myśli na przykład zabezpieczenie. W momencie, gdy składa się pozew, jednocześnie można złożyć wniosek o zabezpieczenie. Chodzi o to, że zanim sprawa zostanie rozstrzygnięta, to już w trybie pilnym sąd może zabezpieczyć wyrok i jeśli żądamy usunięcia np. treści, które nas obrażają, sąd może w trybie zabezpieczenia natychmiast zmusić do ich usunięcia, mimo że proces może wlec się latami. Trzeba wiedzieć, że można taki wniosek złożyć i że może on skutkować.

To prawda, że nie zawsze naukowiec wygra w sądzie, na przykład z powodu niewykrycia sprawców, ale to nie jest powód, by rezygnować ze ścieżki sądowej. Ludzie, którzy hejtują, nie powinni czuć się bezkarni i coraz częściej nie są.

Kto w przeważającej części jest sprawcą hejtu na naukowców w internecie?
– To zależy od tematu, ale już kilka lat przed atakiem Rosji na Ukrainę widać było tropy rosyjskie. Oznacza to, że część hejtu jest zorganizowana i inspirowana przez służby tego kraju, w celu siania chaosu. Tak było na przykład z deprecjonowaniem 5G. Wiele osób działa nieświadomie, jako „pożyteczni idioci”. Nie są bezpośrednio związani z obcymi służbami, ale przyjmują ich narrację i stają się po prostu marionetkami: często chcą dobrze i są przeświadczeni, że działają dla dobra ogółu, mimo że ulegli zmanipulowaniu.

Jednocześnie pseudonauka jest też wielkim biznesem – są osoby, które promują swoje produkty, mające leczyć, choć z lekami nie mają wiele wspólnego. Część z nich jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych, gdzie podważają dokonania naukowców, np. w postaci szczepionek. Mają olbrzymie zasięgi.

Rozmawiał Szymon Zdziebłowski

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.