Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl

Krystyna Ptok: Po normach zatrudnienia pielęgniarek można „pływać”

Udostępnij:
– Mamy na oddziałach szpitalnych normy zatrudnienia pielęgniarek, ale nikt nie kontroluje ich przestrzegania. To sprawia, że młody personel nie chce pracować na najtrudniejszych odcinkach, w obawie przed odpowiedzialnością karną. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy mieli kryzys kadrowy – mówi w „Menedżerze Zdrowia” Krystyna Ptok.
Przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Krystyna Ptok w wywiadzie udzielonym „Menedżerowi Zdrowia” wyjaśnia, dlaczego ustanowienie i przestrzeganie norm zatrudnienia na każdym odcinku pracy jest ważne i czy powinniśmy obawiać się kryzysu kadrowego. Publikujemy drugą część rozmowy.

Pomimo ustanowienia norm zatrudnienia pielęgniarek, wciąż słychać głosy, że jest ich za mało przy łóżkach pacjentów. Czy to oznacza, że normy nie są respektowane przez pracodawców?
– Normy zatrudnienia pielęgniarek odnoszące się do szpitalnictwa zostały wpisane w rozporządzeniu do ustawy o działalności leczniczej – art. 50 – za czasów ministra Łukasza Szumowskiego. Zgodnie z tymi zapisami na oddziałach zachowawczych norma wynosi 0,6 etatu na łóżko pacjenta w przeliczeniu miesięcznym, a dla oddziałów zabiegowych u osób dorosłych – 0,7 etatu. Nieco wyższa jest w wypadku oddziałów pediatrycznych. Oczywiście dyrektorzy kwestionowali te zapisy, wskazując, że nie zawsze na każdym łóżku jest pacjent. Nieco później miały zostać wydane normy zatrudnienia na oddziałach psychiatrycznych, ale tak się nie stało. Tłumaczono nam wtedy, że jesteśmy na etapie programów pilotażowych centrów zdrowia psychicznego. Niestety, pilotaż trwa do dziś.

Jeśli chodzi natomiast o kwestię przestrzegania wydanych norm – to sytuacja wcale nie jest dobra. Rozmawialiśmy o tym z Narodowym Funduszem Zdrowia, wskazywaliśmy, że nikt tego nie kontroluje, wnioskowaliśmy nawet do ministra zdrowia o sprawdzanie pod tym kątem podmiotów leczniczych. Skoro jest rozporządzenie i są normy, to powinniśmy o nie dbać. Niestety, do dziś nic się w tej sprawie nie dzieje, wystarczy, że pracodawca, otwierając portal świadczeniodawcy, przy kontaktowaniu zaznacza, że spełnia normy zatrudnienia, i sprawa jest załatwiona. A jak jest w rzeczywistości, to wiedzą najlepiej pielęgniarki i położne. Dlatego zarząd krajowy naszego związku zaprosił do siebie rzecznika praw pacjenta Bartłomieja Chmielowca, aby pokazać mu, jak się omija realizację norm zatrudnienia, a tym samym pozbawia pacjenta należnej opieki. Chodzi o to, że w harmonogramach pracy pielęgniarek wykazuje się np. rejestratorki albo wpisuje się wymagane 15 pielęgniarek, przy czym pięć z nich jest zatrudnionych na cząstkowe etaty. To pokazuje, że można „pływać” w tych normach.

To znaczy, że normy można obchodzić?
– Oczywiście. Dodatkowo np. u wojewody zostają zgłoszone 24 łóżka na danym oddziale, a tymczasem jest ich 30. Takie zagęszczenie nie jest dobre ani dla pacjentów, ani dla pielęgniarek. Oczywiście pracodawcy tłumaczą, że te sześć łóżek jest dodatkowych, bo trzeba przyjąć pacjentów, jeśli ci tego wymagają. Dlatego należy te normy kontrolować. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że niedawno weszła w życie ustawa o jakości, to nie możemy zapominać, że na jakość wpływają też właściwe normy zatrudnienia. Chodzi nie tylko o właściwą liczbę pielęgniarek, ale i lekarzy na oddziałach szpitalnych, położnych itd. Nie możemy mówić, że jest dobra opieka i jakość w szpitalu, jeśli mamy jedną dietetyczkę na cały szpital i obowiązki dietetyczek na oddziałach deleguje się na pielęgniarki. W tej sytuacji zapytaliśmy rzecznika praw pacjenta, czy jednoosobowe dyżury pielęgniarek i położnych naruszają zbiorowe interesy pacjentów. Wskazałyśmy, że na przykład jeśli zajdzie taka konieczność, nie możemy podjąć właściwie akcji reanimacyjnej, kiedy pracujemy w pojedynkę. Inny przykład – nie tak dawno w szpitalu w Elblągu zasłabła na dyżurze pielęgniarka, a pracowała sama.

Kolejna rzecz to praca na oddziale psychiatrycznym. Na przykład dwóch policjantów przywozi pacjenta, który jest skuty, policjanci są pod bronią, a potem na sali z tą osobą i innymi chorymi zostaje jedna pielęgniarka. Tak samo jest na blokach porodowych. Nie może być tak, że pełniąca dyżur położna jest na sali porodowej i równocześnie nadzoruje pacjentki na oddziale. Przykładów jest znacznie więcej, dlatego prosiliśmy Bartłomieja Chmielowca, żeby zajął się tą sprawą.

Dążąc do uregulowania kwestii spornych związanych z wynagrodzeniem, do Sejmu poprzedniej kadencji przekazano obywatelski projekt ustawy o zmianie ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Po wyborach marszałek Sejmu Szymon Hołownia wrócił do tego dokumentu, przywracając go do procedowania. Jakie nadzieje wiążą z nim pielęgniarki?
– Niezadowolenie środowiska z obecnego kształtu ustawy jest ogromne. Szczególnie ubolewamy nad tym, że środowisko tą ustawą zostało mocno podzielone. Na ubiegłorocznym Krajowym Zjeździe Pielęgniarek i Położnych zdecydowano, że trzeba doprowadzić do nowelizacji ustawy. Jak to jest ważne, pokazuje liczba wygrywanych przez pielęgniarki spraw sądowych. Z inicjatywy OZZPiP powstał komitet inicjatywy ustawodawczej, który pod okiem prawnika – legislatora – przygotował wspomniany projekt ustawy i złożył go do Sejmu. Dokument jest po pierwszym czytaniu w Sejmie minionej kadencji. Zważywszy na obecną sytuację polityczną, o której pani wspomniała, ustawa złożona w Sejmie musi przejść ponownie pierwsze czytanie, w trakcie którego zostanie podjęta decyzja, co dalej. Jestem dobrej myśli. Do tej pory mieliśmy poparcie opozycji z poprzedniej kadencji, która obecnie uzyskała większość parlamentarną. Uważam, że właśnie orzeczenia sądów i wskazanie w nich na uchybienia pracodawców dowodzą konieczności zmian. Należy podkreślić, że problem płacowy dotyczy tylko pielęgniarek i położnych. To jedyna grupa zawodowa, której kwalifikacje nie są uznawane. Pielęgniarki mają zawsze pod górkę. Nieraz, przy negocjacjach z ministrem zdrowia, z pewną złośliwością mówiłam, że pielęgniarek zawsze jest za mało przy łóżkach chorych, a za dużo przy wynagrodzeniach. Okazuje się bowiem, że jeśli konieczne są oszczędności, to najlepiej zabrać pieniądze licznej grupie zawodowej, bo wtedy ma się efekt finansowy. Taką grupą są właśnie pielęgniarki.

Jak w takim razie ocenia pani nastroje w środowisku? Czy więcej słychać głosów zadowolenia, czy niezadowolenia? Czy pielęgniarki chcą pracować w Polsce, czy raczej widać zainteresowanie migracją zawodową?
– Nie da się nie zauważyć, że warunki płacowe się poprawiły, ale warunki pracy pozostały bez zmian. Na pielęgniarki spada bardzo dużo zadań, które w sytuacji niespełnianych norm zatrudnienia, i to wyłącznie norm minimalnych, znacznie je obciążają. Znam tylko jeden szpital w Polsce, który określił, jakie powinny być normy na danej zmianie, i je uregulował na optymalnym poziomie. Dlatego nie mogę powiedzieć, że warunki wykonywania zawodu się poprawiły. Nadal jest nas za mało na oddziale do opieki nad określoną grupą pacjentów. Pewnie pielęgniarki będą zadowolone, jeśli wydane zostanie przez ministra zdrowia rozporządzenie dotyczące kwalifikacji i kompetencji na stanowiskach pracy, kiedy będą wykorzystywane nasze kwalifikacje przez pracodawców i będzie większy szacunek dla tego zawodu.

Minister zdrowia wskazuje też, że powstało wiele szkół, i to jest prawda, ale już to, że zwiększa się liczba pielęgniarek, to jedynie pół prawdy. Wystarczy porównać, że w 2016 r., kiedy protestowałyśmy, na tysiąc mieszkańców przypadało 5,2 pielęgniarki. Taki sam współczynnik mamy w tej chwili, co pokazuje, że nie ma poprawy. Tymczasem średnia unijna wynosi 9,3 pielęgniarki na tysiąc mieszkańców. Daleko nam do niej. Wdrożone działania pozwoliły wyłącznie na wymianą pokoleniową – młode pielęgniarki wchodzą na miejsce tych, które odchodzą na emeryturę. Ale w najbliższych pięciu latach na emeryturę odejdzie bardzo liczna grupa – tej nie da się zastąpić i będziemy mieli kryzys kadrowy. Warto też podkreślić, że młode pielęgniarki nie chcą ciężko pracować, one dbają o zachowanie work-life balance. Podkreślają, że na pierwszym miejscu jest dom, rodzina, a dopiero potem praca, a my ze starszego pokolenia tę gradację mamy trochę inną i dla nas pacjent zawsze był bardzo ważny. Jeśli więc przybywa pielęgniarek, to na pewno nie w szpitalu – wolą pracować np. w klinikach medycyny estetycznej, których jest coraz więcej, czy w innych placówkach prywatnego sektora ochrony zdrowia. Z tego powodu zwróciłam się do prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych z prośbą, aby zrobić analizę, ile młodych osób trafia do publicznej ochrony zdrowia. Zauważamy bowiem odpływ młodych kadr do łatwiejszej pracy niż z pacjentami na OIOM-ie, na SOR-ach, neurologii, chirurgii, neurochirurgii, czyli na tzw. ciężkich oddziałach. Widzimy też, że młode osoby wrzucone w wir pracy, gdy nie mają możliwości współpracy z mentorem lub z osobą, która ma duże doświadczenie zawodowe i wiedzę, bardzo szybko mają dość i zaczynają się ucieczki, nawet już po miesiącu. Zwykle wyjaśniają: „Nie chcę tu pracować, bo nie chcę trafić do więzienia”.

Tekst opublikowano w „Menedżerze Zdrowia” 7–8/2023.

Przeczytaj także pierwszą część wywiadu: „Oczekujemy od pielęgniarek kompetencji, za które potem nie zamierzamy płacić”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.