Archiwum

Pasje w życiu trzeba mieć

Udostępnij:
Chirurg dziecięcy, który w dojrzałym wieku podjął decyzję o specjalizacji z chirurgii onkologicznej, i który w dzieciństwie nie lubił lekcji WF, a dziś staje na podium na międzynarodowych turniejach szermierczych – dr n. med. Piotr Juszkiewicz ze Szczecina – opowiada, jak ważne w życiu są pasje, własny rozwój i przyjacielskie relacje.
Rycerz czy lekarz – jakie było pana marzenie w dzieciństwie? Czy wybór medycyny był oczywistością?
– Urodziłem się i dzieciństwo spędziłem w Głogowie, małym mieście na Dolnym Śląsku, gdzie mój tata był pierwszym powojennym polskim lekarzem. Medycyna była więc w moim życiu od najwcześniejszych lat. Jednak mój ostateczny wybór studiów był dla rodziców zaskoczeniem. Spodziewali się, że wybiorę politechnikę i pójdę śladami mojego starszego brata. Nie ukrywam, że wybór medycyny uszczęśliwił mojego tatę.


Archiwum prywatne

W dojrzałym wieku związał się pan ze szermierką, ale czy już w młodości uprawiał pan jakiś sport?
– Interesowałem się sportem, ale… jako kibic. Lekcji WF nie lubiłem. Mogę się przyznać, że często z tego właśnie przedmiotu miałem najgorszy stopień na świadectwie. Pamiętam za to emocje, które towarzyszyły igrzyskom w Rzymie w 1960 r. oraz w Tokio w 1964 r. Były to też czasy, kiedy dopingowało się polskich kolarzy biorących udział w Wyścigu Pokoju. Pamiętam, jak u mojej babci w Piotrkowie przy odbiorniku radiowym słuchałem relacji z meczu lekkoatletycznego Polska – USA, który rozgrywał się na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Poza tym bawiliśmy się z sąsiadami w dwa ognie, w palanta. Rówieśników na naszej ulicy było sporo. Biegaliśmy po okolicznych gruzach, których było jeszcze, niestety, bardzo dużo.

Podejmuje pan studia w Szczecinie. Co się zdarzyło, że wybór padł na chirurgię dziecięcą?
– To był przypadek. Po studiach chciałem zostać w Szczecinie i szukałem pracy na internie szpitala przy Unii Lubelskiej. Rozmowa jakoś mnie nie przekonała. Poszedłem schodami wyżej – na drugim piętrze była chirurgia. Też nie bardzo to wypadło. I tak znalazłem się, właśnie przypadkiem, przed wejściem do Kliniki Chirurgii Dziecięcej. Stałem tam, czekając, już nie wiadomo na co, kiedy wyszedł na hol szef oddziału profesor Czesław Markiewicz, ale tylko po to, żeby zamknąć drzwi… I wtedy zobaczył mnie, złapał za rękę i wciągnął do gabinetu. Zaproponował mi pracę i tak zostałem chirurgiem operującym dzieci. To była decyzja na całe życie. Nie wiem, czy sprawdziłbym się w innych specjalnościach.

Dlaczego w 2002 r. podjął pan decyzję o chirurgii onkologicznej? Wspominając o tym, powiedział pan w jednej z rozmów, że to był trudny czas.
– Pracując w Klinice PAM-u, zajmowałem się często dziećmi chorymi na nowotwory, niestety też złośliwe. Jako zespół operowaliśmy małych pacjentów, ale również organizowaliśmy całe skojarzone leczenie. Współpracowaliśmy z radioterapeutami, wybieraliśmy i konstruowaliśmy chemioterapię przeciwnowotworową. Dlatego konsekwentnie zdecydowałem się na drugą specjalizację – chirurgię onkologiczną. Zdawałem egzamin w 2002 r., a był to czas, kiedy gwałtownie i nieodwracalnie traciłem słuch. Trudno było żyć z tą świadomością, bo pojawiły się problemy w kontakcie z otoczeniem w domu i w pracy. A przecież miałem zajęcia ze studentami. Udało mi się jednak dopracować do końca, czyli do 67. roku życia jako nauczyciel akademicki, kiedy ustawowo trzeba zakończyć swoje długie 41-letnie życie akademickie.

Wspomniał pan o utracie słuchu, a należy przypomnieć, że wcześniej muzyka stanowiła ważną cześć pana życia.
– Starszy brat studiował w Szczecinie i śpiewał w CHAPS-ie (Chór Akademicki im. prof. Jana Szyrockiego ZUT w Szczecinie – red.), więc nie mogłem być gorszy. Znalazłem chór na mojej uczelni. Byłem jego członkiem przez 14 lat, czyli także po studiach. Zespół to była grupa pasjonatów, w większości studentów medycyny. Byliśmy jak rodzina. Chór to moje najlepsze wspomnienia z czasów studiów. Najdłuższe i najcenniejsze przyjaźnie mam właśnie z tego okresu. I co najważniejsze, w chórze poznałem moją obecną żonę, która nie była związana z medycyną, ale właśnie z muzyką. Niestety, moje śpiewanie i słuchanie muzyki skończyło się razem z problemami ze słuchem, którym towarzyszyły straszne szumy i zawroty głowy. To był dla mnie bardzo stresujący czas. Ale dzięki implantowi ślimakowemu wróciłem ze świata ciszy, choć z pewnymi ograniczeniami. Mam problemy, gdy wokół mnie jest gwar, czy podczas rozmów telefonicznych. Niestety, muzyka pozostała już dla mnie poza zasięgiem.

Niemal 10 lat temu odkrył pan nową pasję – szermierkę. Jak trafił pan na pierwsze zajęcia?
– To przypadek sprawił, że zostałem szermierzem. Przyszedł czas, kiedy musiałem znaleźć coś dla siebie, bo moje zaangażowanie w pracy zawodowej – klinicznej – nie dawało mi już satysfakcji. Zmieniali się kierownicy, a ja, obecnie najstarszy w zespole chirurg, poczułem się jak piąte koło u wozu. Aż znalazłem na tablicy informacyjnej w Bibliotece Akademickiej PUM-u ogłoszenie lekarza Jacka Bujki, że zaprasza na trening szermierczy. Poszedłem, poznałem nowy, inny świat i zostałem.

Przez dekadę przeszedł pan przez szpadę, floret do szabli.
– Zaczynałem od szpady, bo najwięcej szermierzy uprawia tę broń. Najłatwiej liczyć trafienia, można walczyć samemu, bez sędziów. Floret był prezentem przyjaciół na moje 60. urodziny. To już bardziej skomplikowana broń, chociaż niektórzy mówią, że trzeba zaczynać właśnie od floretu. Tutaj pole trafienia jest już ograniczone i potrzebny bezwzględnie jest sędzia, żeby rozstrzygać o trafieniu. A potem przyszła szabla i tę broń lubię najbardziej.

Dlaczego?
– Szabla to jak sprint w lekkoatletyce w porównaniu z biegami dłuższymi. Stajesz na planszy. Słyszysz komendę od sędziego: en garde. Przyjmujesz pozycję. Potem pada pytanie: prêts, czyli gotowi? I jak strzał z pistoletu startowego: allez, czyli naprzód! Kto zostaje w blokach, ten przegrywa. Kiedy jestem w dobrej kondycji, to startuję podczas zawodów w trzech broniach. Każda inna, każda ciekawa. Rewelacja!

O czym pan myśli na planszy?
– Tylko o najbliższym trafieniu. Wygrywa się, kiedy uzbiera się wystarczającą liczbę punktów. Fatalnie może skończyć się zbyt wczesne myślenie o finale. Można nagle być trafionym i koniec. W szermierce trzeba mieć umiejętności i technikę, po to są treningi. Szermierka to przede wszystkim walka ducha i umysłu.

Jak wygląda pana sportowe życie – treningi, obowiązki, wyrzeczenia?
– Trzeba szukać czasu na sportowe życie. Często dyżury, których mam sześć, siedem w miesiącu, są układane pod dni treningów i terminy zawodów. A przecież mam też ważne obowiązki rodzinne, które teraz wiążą się z trojgiem wnucząt, oraz towarzyskie. Liczba dni urlopu jest ograniczona, a tu wyjazdy zagraniczne, czasem 4–5-dniowe.

Ma pan na swym koncie wiele sukcesów na planszy, w zawodach krajowych i zagranicznych. Brał pan udział w Mistrzostwach Polski Weteranów, mistrzostwach Europy, nawet w mistrzostwach świata. Pewnie były także przegrane walki. Jak radzi sobie pan z porażkami?
– Jak się dużo startuje, to się też oczywiście i przegrywa. Trzeba zawsze z przegranej wyciągać wnioski na przyszłość. Coś trzeba poćwiczyć, czegoś brakuje w obronie, w ataku. Ale to przede wszystkim kwestia mentalna. Opanowanie, taktyka zawiodły. Jak się z niektórymi zawodnikami częściej przegrywa, to potem niespodziewana zasłużona wygrana bardziej cieszy.

A który z sukcesów sportowych jest dla pana ważny?
– Moje najwspanialsze i niezapomniane przeżycie szermiercze miało miejsce na początku października tego roku, kiedy to wziąłem udział w Mistrzostwach Świata Weteranów w Zadarze, w Chorwacji. Startowałem indywidualnie we florecie i szabli. We florecie w walkach grupowych do 5 trafień miałem szansę wygrać z późniejszym brązowym medalistą. Ale w drużynie szablowej, do której się zakwalifikowałem, walczyliśmy o brązowy medal. Przegraliśmy tym razem. Zajęliśmy 4. miejsce, ale ja byłem w tej drużynie. To było niesamowite! Kapitanem drużyny był Michał Zabłocki – świetny szablista i syn wielokrotnego medalisty olimpijskiego Wojciecha Zabłockiego. W tej drużynie był też profesor Jerzy Pręgowski, który jeszcze jako junior walczył z Jerzym Pawłowskim, polskim szablistą wszech czasów. Teraz z perspektywy czasu brzmi to wręcz niewiarygodnie. Są pojedyncze walki, a nawet trafienia, które się wspomina długo. W pamięci zostają i wygrane, i przegrane walki.

Czego nauczyła pana szermierka? Jaka nauka płynęła z bycia chórzystą? Czy pasje to dla pana wyłącznie rozrywka, czy coś więcej?
– Do szermierki nie poszedłem po życiową wiedzę. To miała być i jest rozrywka, odpoczynek, utrzymanie kondycji. Śpiewanie w chórze nauczyło mnie, co to jest zespół, że na efekty muszą pracować wszyscy, i to równo. Przeżywa się wspólnie sukcesy, ale też i kiedy jest niepowodzenie, to trzeba wspierać w grupie tych, którzy nie potrafią odzyskać wiary w siebie na dalszą pracę. Pasje w życiu trzeba mieć. A szczególnie, kiedy praca, współpracownicy czy kierownictwo już wyczerpali nasze oczekiwania i ambicje. Na czas emerytury, a może i wcześniej, trzeba mieć coś własnego. Nie można siedzieć w domu bezczynnie i myśleć smutnie o starości.

Powiedział pan, że szermierka to aktywność, która pozwoliła utrzymać formę. Co to znaczy?
– W moim wieku utrzymać formę i nadal operować, jest naprawdę trudno. Dyżury też są wyczerpujące fizycznie i stresujące. W czasie zajęć szermierczych zapomina się o tym wszystkim.

Podkreśla pan, że szermierka to okazja na poznanie wspaniałych ludzi. Jakie znaczenie ma dla pana przyjaźń?
– Okres studiowania medycyny to czas, kiedy środowisko studentów się zamyka. To specyfika tych studiów – wspólne wkuwanie anatomii, farmakologii czy patologii. Później nie potrafimy po pracy nie myśleć o niej. Nasi znajomi to znowu w większości lekarze. Dlatego tak bardzo cenię nowo poznanych ludzi, którzy reprezentują inne zawody. Ci moi nowi znajomi to bardzo często wielcy sportowcy, którzy odnosili dawniej sukcesy. Obecnie architekci, prawnicy, inżynierowie, przedsiębiorcy, ale też i profesorowie różnych uczelni, poeci, pisarze czy dziennikarze radiowi. Jak widać, tematów do rozmów, w czasie spotkań przy okazji zawodów, jest wiele. Bardzo często zdarza się, że walczy się z dobrym kolegą czy nawet z przyjacielem. Oczywiście, każdy chce wygrać i nikt nie ustępuje pola. Ale po walce nie ma znaczenia, kto wygrał. Gratuluje się zwycięzcy i pociesza przegranego. I umawia się na kolejne walki w czasie następnych zawodów.

Dla kogo jest szermierka?
– Szermierka jest dla każdego. Nie ma znaczenia, czy ktoś jest stary czy młody, czy wysokiego czy niskiego wzrostu, czy szczupły, czy przy kości. Oczywiście, że forma jest ważna, ale można wrócić do uprawiania szermierki jako weteran. Albo można stać się weteranem, jak w moim przypadku, bo zostałem przecież przyjęty do środowiska. Warunek jednak jest jeden – zawsze z pasją Jak się zaczyna uprawiać szermierkę, to wiele szczególnych cech się nabywa. Tylko trzeba spróbować.

O dr. n. med. Piotrze Juszkiewiczu
Piotr Juszkiewicz od 1979 r. do teraz pracuje w Klinice Chirurgii Dziecięcej SPSK nr 1 PAM, a także w Poradni Onkologii w Szczecinie WOMP i Chirurgii Dziecięcej WOMP w Stargardzie.

Absolwent PAM-u w 1979 r. W 1989 r. uzyskał specjalizację drugiego stopnia z chirurgii dziecięcej, a w 2002 r. specjalizację z chirurgii onkologicznej. W 1996 r. obronił doktorat na PUM w Szczecinie. Odbył staże zagraniczne: Childrens Hospital Los Angeles (1987), Mediziniche Hochschule Hannover (1993) oraz University California Los Angeles (1996). Ma na swoim koncie ponad 60 doniesień naukowych w czasopismach medycznych polskich i zagranicznych oraz wystąpień na zjazdach i konferencjach naukowych w Polsce i za granicą.

W 2013 r. rozpoczął treningi szermierki. Startuje w polskich i zagranicznych zawodach, w których notuje liczne zwycięstwa. Wśród najważniejszych wymienia:
– Bad Elster Niemcy 19. Europäischen Fechtmeisterschaften für Medizinberufe (2015) – pierwsze miejsce szabla i pierwsze miejsce szpada,
– V Grand Prix Gdańsk (2018) – pierwsze miejsce szabla i trzecie miejsce szpada,
– udział w Mistrzostwach Świata Weteranów w Livorno – Włochy (2018),
– European Masters Games Turyn (2019) – trzecie miejsce w szabli,
– XXIX Mistrzostwa Indywidualne Polski Weteranów Szermierki Zielona Góra (2019) – trzecie miejsce szabla i floret,
– Mistrzostwa Drużynowe Europy w Hamburgu (2022) – członek drużyny narodowej we florecie i w szabli,
– Mistrzostwa Świata Weteranów w Chorwacji – Zadar (2022) – członek drużyny szabli, czwarte miejsce.


Wywiad opublikowano w Biuletynie Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie „Vox Medici” 12/2022.

Przeczytaj także: „Medycyna ratunkowa? Nie ma nudy” i „Będąc matką lekarką”.

 
© 2024 Termedia Sp. z o.o. All rights reserved.
Developed by Bentus.