Co demotywuje do pozostania w służbie?
| Tagi: | Adam Durma, lekarz wojskowy, Wojskowa Służba Zdrowia, kadry, wojsko, armia, Wojskowy Instytut Medyczny, NATO, szkolenia |
– W Bundeswehrze lekarz wojskowy otrzymuje dodatki finansowe i zarabia około 500 euro miesięcznie więcej niż lekarz cywilny pracujący w publicznej ochronie zdrowia. W innych krajach te modele są jeszcze bardziej korzystne – w USA lekarz oficer ma zapewnione praktycznie wszystko: mieszkanie, opiekę nad dziećmi, szkołę, wsparcie logistyczne – mówi mjr dr n. med. Adam Durma z Wojskowego Instytutu Medycznego – Państwowego Instytutu Badawczego.
- Mjr dr n. med. Adam Durma w rozmowie z „Menedżerem Zdrowia” mówi, że młodzi lekarze, którzy zdobywają wykształcenie identyczne jak ich cywilni koledzy, a dodatkowo przechodzą szkolenie wojskowe, napotykają na bariery zaraz po objęciu pierwszych stanowisk w jednostkach
- Zdarza się, że wykonują prace administracyjne, wypełniają arkusze, czyli zadania zupełnie niezwiązane z kompetencjami medycznymi
- Major przyznaje, że część dowódców nie traktuje lekarzy wojskowych jako inwestycję, lecz jako wypełnienie etat
- Ekspert wskazuje, że połączenie korzystnych rozwiązań, które funkcjonują w państwach NATO, może realnie poprawić sytuację Wojskowej Służby Zdrowia w Polsce
Luka pokoleniowa
– Problem braków kadrowych w Wojskowej Służbie Zdrowia zaczął się w momencie likwidacji Wojskowej Akademii Medycznej. Powstała duża luka pokoleniowa, którą zaczęto uzupełniać dopiero w 2010 roku, tworząc miejsca wojskowe dla studentów wydziału wojskowo-lekarskiego. Wydział ten w pewien sposób ewoluował. Sama idea kształcenia lekarzy wojskowych jest słuszna. Geopolityczne zagrożenia pokazują, że posiadanie przygotowanego personelu medycznego jest jednym z kluczowych zasobów armii – mówi „Menedżerowi Zdrowia mjr dr n. med. Adam Durma z Wojskowego Instytutu Medycznego – Państwowego Instytutu Badawczego.
Jednak problemy pojawiają się już na etapie szkolenia. Jak tłumaczy ekspert, studenci funkcjonują jednocześnie w kilku strukturach: jako studenci Collegium Wojskowo-Medycznego i Akademii Wojsk Lądowych. Ten dualizm – a czasem wręcz wielość instytucji – powoduje brak spójnej tożsamości i integracji z misją lekarza wojskowego.
W raporcie WIM-PIM opublikowanym w listopadzie br. Instytut wskazuje, że przyczyny dramatycznych niedoborów kadrowych mają głęboko systemowy charakter, wynikający z wieloletnich zaniedbań strukturalnych. Fundamentalnym problemem pozostaje dysfunkcja systemu kształcenia kadr medycznych – likwidacja Wojskowej Akademii Medycznej w 2002 roku pozbawiła Siły Zbrojne RP dedykowanej uczelni medycznej, wymuszając kształcenie przyszłych lekarzy wojskowych na uczelni cywilnej – Uniwersytecie Medycznym w Łodzi – poprzez wydzielone do realizacji tego celu Kolegium Wojskowo-Lekarskie (KWL). WIM podaje, że każdego roku system finalizuje kształcenie przeddyplomowe kilkudziesięciu oficerów-lekarzy – w 2025 roku było ich 116 – jednak, jak pokazują dane z ostatnich lat, 25-40 proc. z nich nie podejmuje służby zawodowej w siłach zbrojnych lub rezygnuje z munduru w pierwszych latach po studiach.
Co frustruje lekarzy wojskowych?
– Dalej sytuacja często się pogarsza. Młodzi lekarze, którzy zdobywają wykształcenie identyczne jak ich cywilni koledzy, a dodatkowo przechodzą szkolenie wojskowe, napotykają na bariery zaraz po objęciu pierwszych stanowisk w jednostkach. Tam niestety okazuje się, że muszą wykonywać zadania rozbieżne z tymi, jakie wykonuje lekarz. Zdarza się, że zamiast zajmować się medycyną, wykonują polecenia administracyjne, wypełniają arkusze czy pełnią funkcje niezwiązane z kompetencjami medycznymi – mówi dr Durma, specjalista endokrynologii, androlog.
– Część dowódców nadal podchodzi do lekarzy w sposób patriarchalny. Patrzą jedynie na to, aby tego lekarza mieć. Nie traktują go jako inwestycję, lecz jako wypełnienie etatu – dodaje Major.– To frustruje lekarzy wojskowych – podkreśla.
Jak wskazuje, dochodzą do tego problemy z realizacją specjalizacji. Choć sytuacja w ostatnich latach nieco się poprawiła, wciąż zdarzają się przypadki, gdy lekarz może wybierać jedynie spośród kilku specjalizacji narzuconych przez jednostkę, zupełnie niezgodnych z jego planami zawodowymi.
– Znam przypadek, w którym ktoś chciał zostać ortopedą – to idealna specjalizacja z perspektywy potrzeb wojska. Dowódca jednak „nie życzył sobie” ortopedy, tylko np. psychiatry, specjalisty chorób zakaźnych czy okulisty. Lekarz jest wtedy zmuszony wybrać jedną z narzuconych opcji, jeśli w ogóle chce mieć możliwość kształcenia – mówi dr Durma.
– Część dowódców nie chce danych specjalizacji, a część opóźnia możliwość ich realizacji. Do tego dochodzi rozbieżność między zakresem obowiązków a wykształceniem oraz wymagania dotyczące dyspozycyjności, które często destabilizują życie rodzinne – to wszystko składa się na falę odejść z Wojskowej Służby Zdrowia – stwierdza.
– A przecież młodzi ludzie, którzy trafiają do armii, robią to dlatego, że chcą być lekarzami wojskowymi – trzeba im tylko dać realną możliwość wykonywania tego zawodu. System da się poprawić – dodaje specjalista.
Systemy motywacyjne w państwach NATO
Na pytanie, czy braki kadrowe lekarzy wojskowych w krajach NATO też są odczuwalne, dr Durma odpowiedział, że „w rozmowach z lekarzami wojskowymi z innych państw NATO nie obserwuje się tak dużych dysproporcji jak w Polsce”.
– W Bundeswehrze lekarz wojskowy ma dodatki finansowe i zarabia około 500 euro miesięcznie więcej niż lekarz cywilny pracujący w publicznej ochronie zdrowia. We Francji system wynagrodzeń jest podobny. W Holandii model jest jeszcze bardziej korzystny, bo lekarze wojskowi są włączeni w system ochrony zdrowia cywilnego – ich współpraca jest na tyle spójna, że różnice między lekarzem cywilnym a wojskowym są niewielkie – wyjaśnia.
Jak dodaje, w Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda inaczej ze względu na płatne studia i odmienną ścieżkę kariery, ale tam lekarz wojskowy ma zapewnione praktycznie wszystko: mieszkanie, dodatki, opiekę nad dziećmi, szkołę, wsparcie logistyczne – niezależnie od tego, czy zostanie skierowany na Hawaje czy do Niemiec.
W raporcie WIM podkreślono, że „kraje Sojuszu zgodnie dostrzegły, że nawet znaczące podwyżki wynagrodzeń nie powstrzymają odpływu kadry medycznej, jeśli codzienne warunki pełnienia służby pozostaną nieatrakcyjne w porównaniu z ofertą cywilnego segmentu rynku zdrowia. W związku z tym NATO rekomenduje kompleksowe podejście do systemu wynagrodzeń – rozszerzenie pensji podstawowej o dodatki i premie uzależnione od kwalifikacji oraz zobowiązań do kontynuowania służby.”
Modelowym przykładem jest amerykański system motywacyjny, który obejmuje między innymi: dodatek za pełnienie służby jako lekarz wojskowy, dodatki specjalizacyjne, premie za wykonywanie funkcji klinicznych, a także znaczące bonusy za przedłużenie kontraktu - podano w raporcie. Zaznaczono, że szczególnie imponujący jest tzw. Multiyear Retention Bonus, sięgający nawet 75 tysięcy dolarów rocznie przy zobowiązaniu do kolejnych czterech lat służby. Dzięki tak rozbudowanemu systemowi wynagrodzeń, amerykańskie siły zbrojne – zarówno US Army, jak i USAF – skutecznie konkurują z rynkiem cywilnym, ograniczając odpływ wykwalifikowanej kadry medycznej do sektora prywatnego.
Stabilność i bezpieczeństwo
Motywację lekarzy do pełnienia służby wzmacnia również stosowanie elastycznych grafików i form zatrudnienia. W raporcie podkreślono, że elastyczność modelu zatrudnienia stanowi istotną odpowiedź systemową na demograficzne realia korpusu medycznego, gdzie dominują specjaliści w wieku 35-45 lat, dlatego w środowisku wojskowym rozwiązania ułatwiające łączenie obowiązków zawodowych z życiem rodzinnym nabierają kluczowego znaczenia.
– Stabilność i bezpieczeństwo rodziny są silną motywacją do pozostania w służbie – zaznacza dr Durma.
– Oczywiście nie można porównywać systemów jeden do jednego, ale istnieją rozwiązania funkcjonujące w państwach NATO, które można byłoby przenieść na grunt polski. Połączenie tych doświadczeń mogłoby przynieść realną poprawę sytuacji w Wojskowej Służbie Zdrowia – podsumowuje dr Adam Durma.
Przeczytaj także: „A gdyby wojna – opisujemy procedury”.

